Выбери любимый жанр

Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred - Страница 17


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

17

Dosc szeroka sciezka wila sie miedzy porosnietymi zielenia pagorkami. W powietrzu czulo sie wilgoc, chociaz wynioslosci terenu zaslanialy jezioro. Lowcy omijali jego brzegi, poniewaz droga wiodaca jakby po przekatnej polwyspu Kawirondo umozliwiala dotarcie o dzien wczesniej do ujscia rzeki Nzoia. Wieczorem zatrzymali sie na krotki odpoczynek. Nastepnego dnia o swicie ruszyli dalej. Indusi ostro popedzali woly, aby przed zachodem slonca przybyc do celu. Szlak stale sie pogarszal, a zmeczone zwierzeta szly coraz wolniej. Totez dopiero nazajutrz okolo poludnia wyprawa znalazla sie nad rzeka, w poblizu jej ujscia do Jeziora Wiktorii.

Obydwa brzegi rzeki Nzoia porastaly papirusy. Tworzyly one miejscami gaszcz nie do przebycia i oslanialy ukryte wsrod trzesawisk spokojne stawy – schronienie mnostwa dzikich kaczek, gesi, ibisow, zurawi, pelikanow, labedzi i bekasow. Wstega rzeki przecinala rozlegly plaskowyz urozmaicony kilkoma wyspami bujnej roslinnosci. Nie opodal znajdowal sie spadzisty brzeg jeziora. W zalamaniach ladu rosly kepy wielkich drzew; wokol bylo pelno pieknych kwiatow o lagodnym, przyjemnym zapachu. Przepyszna roslinnosc przegladala sie w przejrzystej wodzie zachecajacej do kapieli.

Zaledwie wozy przystanely w ocienionym drzewami miejscu, Masajowie przystapili do budowy bomy32 [32 Boma, kambi lub zeriba – okragle, kilkumetrowej srednicy ogrodzenie.] z grubych, gleboko w ziemie wbitych kolkow, miedzy ktore ulozyli gesta oslone z galezi cierni, pozostawiajac kilka otworow do obserwacji badz ewentualnego strzalu. Wewnatrz tego wysokiego, kolczastego ogrodzenia rozbito namioty i wyladowano bagaze.

Tomek razem z ojcem zajal sie urzadzaniem ich wspolnego namiotu. Po zakonczeniu pracy zmeczony i spocony wybiegl z Dingiem przed bome.

– Nie masz ochoty rzucic okiem na jeziorko? – zagadnal bosman Nowicki ocierajac kraciasta chustka pot z czola.

– Ladne mi jeziorko! Czy pan wie, ze jego powierzchnia wynosi szescdziesiat dziewiec tysiecy kilometrow kwadratowych? Oczywiscie, ze chce na nie spojrzec, bo przeciez w Kisumu nie bylo na to czasu.

– No to chodzmy! – zaproponowal marynarz.

Pobiegli w kierunku jeziora. Wkrotce zsuneli sie po urwisku i zatrzymali na brzegu.

– Alez to prawdziwe morze! – zawolal Tomek ogarniajac wzrokiem bezmiar wod.

– Morze, nie morze, grunt, ze woda, w ktorej mozna wykapac sie dla ochlody – wysapal bosman sciagajac z grzbietu koszule.

– Wspaniala mysl! – pochwalil Tomek.

Szybko zrzucil odzienie i zadowolony, ze zdolal wyprzedzic bosmana, stanal na brzegu. Zakatek wybrany do kapieli ocienialy mimozy o rozlozystych konarach; gesta trawa siegala az do przejrzystej toni. Tomek bez namyslu wszedl do wody. Wyciagnal rece, by rzucic sie naprzod, gdy nagle Dingo, ktory stal jeszcze na brzegu, warknal nieoczekiwanie. Tomek wstrzymal skok. Jakies ogromne cielska, rozcinajac nurt jak strzala, zatrzymalo sie wlasnie w miejscu, gdzie chcial sie pograzyc w chlodnej wodzie. Tomek blyskawicznie wyskoczyl na brzeg i tylko dzieki temu uratowal zycie. Byl to bowiem olbrzymi krokodyl33 [33 Krokodyl afrykanski (Crocodilus cataphractus) wystepuje w rzekach Senegalu az do Konga, w Afryce Wschodniej i Zachodniej, w rzece Kamerun, w wodach polslonych bagien nadbrzeznych zarosnietych mangrowcami, a w rzece Wazi, doplywie Kamerunu, wystepuje masowo. Krokodyl nilowy (Crocodilus niloticus) spotykany jest w calej Afryce.]. Przez chwile spogladal peryskopowymi oczyma na przerazonego chlopca, po czym oddalil sie z ociaganiem.

– Niech pan patrzy! Tylko predko! – krzyknal Tomek ochlonawszy ze strachu.

– Krzyczysz, brachu, jakbys zobaczyl ducha – zaczal bosman, lecz umilkl natychmiast, gdy ujrzal grzbiet odplywajacego krokodyla.

Bez zbednych slow zaczal ubierac sie z powrotem. Tomek rozbawiony jego ponura mina zapytal:

– Dlaczego pan tak nagle zmarkotnial, bosmanie?

– A niech wieloryb polknie te wasze wyprawy mysliwskie! – rozgniewal sie marynarz. – W Australii czlowiek rozsychal sie z braku wody jak stara beczka, tutaj znow co krok moglbys moczyc grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerza zeby jak druhny na weselu! Niech to licho wezmie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje…

Tomkowi zal sie zrobilo poczciwego bosmana, wiec powiedzial pocieszajaco:

– Zapytamy pana Huntera, moze bedzie znal miejsce nadajace sie do kapieli.

– Odczep sie ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci sie i gwizdze na kapiel.

Jak niepyszni wrocili do obozu.

Kiedy Tomek opowiedzial wydarzenie z krokodylem, przerazony Hunter zawolal:

– Nie wazcie sie szukac ochlody w afrykanskich rzekach i jeziorach, jezeli nie chcecie postradac zycia! Nie dajcie sie zwiesc ich pozornie spokojnie wygladajacej toni. Tutaj wszedzie pelno krokodyli.

– Dingo ostrzegl nas w pore o niebezpieczenstwie – uspokoil go Tomek.

– Masajowie nanosili wody z rzeki. Mozecie umyc sie w obozie – wtracil Smuga.

Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczal rozmowe na temat wynajecia tragarzy. Rankiem Indusi mieli wyruszyc wozami w droge powrotna do Kisumu, nalezalo wiec teraz wystarac sie o ludzi do niesienia bagazy. Woznice radzili podroznikom zwrocic sie o pomoc do kupca Castanedo, mieszanca portugalsko-murzynskiego, ktory w odleglosci okolo pol kilometra od obozu posiadal mala faktorie.

– Castanedo zyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkujacymi polnocno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjasniali Indusi. – On na pewno ulatwi pertraktacje.

– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowil Wilmowski. – A teraz kladzmy sie spac i wypocznijmy!

Tomek spal smacznie cala noc. Po zwiekszeniu sie liczby uczestnikow wyprawy o pieciu Masajow czuwac mieli juz tylko dorosli mezczyzni. Rano zbudzil go skrzyp furgonow i nawolywania woznicow odjezdzajacych do Kisumu. Tomek szybko narzucil ubranie i wybiegl pozegnac sie z Indusami. Niebawem wozy zniknely za zakretem drogi.

– Ktorzy z panow pojda ze mna porozmawiac z Castanedem? – zapytal Hunter zaraz po sniadaniu.

– Najlepiej bedzie, jezeli pan Smuga zalatwi to z panem – zaproponowal Wilmowski. – Zna on narzecze krajowcow, wiec najwiecej panu pomoze. Czy masz cos przeciwko temu, Janie?

– Mozemy isc zaraz – zgodzil sie Smuga. – Trzeba wziac troche podarkow dla Murzynow.

– Jezeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pojde z wami. Pomozemy z Tomkiem niesc podarunki – wtracil bosman Nowicki, ktory chociaz zzymal sie stale na niegoscinnosc obcych krajow, zawsze ciekaw byl pierwszy wszystko zobaczyc.

– Idzcie, idzcie, bedzie troche spokoju w obozie, tylko nie probujcie znow kapieli w jeziorze – rzekl Wilmowski, gdyz dobrze znal wscibstwo bosmana i syna.

Tomek gwizdnal na Dinga. Umocowal na jego grzbiecie uprzaz z futerkami, a sam zalozyl swoj oryginalnie ozdobiony korkowy helm. Lowcy usmiechali sie dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chlopcu w postepowaniu wedlug wlasnego widzimisie, nie chcac mu psuc dobrego nastroju. Gdy byli juz przygotowani do drogi, Smuga zaproponowal, aby przylaczyl sie do nich Mescherje.

– Wezcie i Mescherje – poparl go Wilmowski. – Pomoze wam niesc podarunki.

Hunter poprowadzil cala grupe w kierunku jeziora, po czym udali sie na wschod wzdluz wybrzeza.

– Patrzcie na to dziwne drzewo, wyglada, jakby pozawieszano na nim parowki! – zawolal Tomek wskazujac wysokie drzewo o szerokiej koronie, z ktorego gornych galezi zwisaly na dlugich lodygach owoce przypominajace ksztaltem kielbaski.

– Zakaska wisi nad nami, panowie! – zawtorowal bosman.

– Jest to tak zwane przez Anglikow drzewo kielbasiane34 [34 Kigelia africana. ] – wyjasnil Hunter. – Jego owoce ksztaltem i kolorem przypominaja kielbaski, wystarczy jednak zerwac owoc i przekroic gruba skore, aby stracic ochote na podobna zakaske.

– Co jest wewnatrz owocu? – zaciekawil sie Tomek.

– Nieapetycznie wygladajaca miekka papka – rozesmial sie Hunter.

– Pan Bog wie, co robi! Gdyby w Afryce kielbasy dyndaly w powietrzu, to bylby tu taki tlok, ze przyzwoity czlowiek nie moglby sie nawet docisnac do tej darmowej choinki – westchnal bosman, budzac powszechna wesolosc.

Podroznicy ruszyli dalej. Uszedlszy okolo pol kilometra, ujrzeli nie opodal wybrzeza drewniana chate z weranda. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisial szyld z angielskim napisem:

17

Вы читаете книгу


Szklarski Alfred - Tomek na Czarnym L?dzie Tomek na Czarnym L?dzie
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело