Выбери любимый жанр

Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred - Страница 34


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

34

Sambo maszerowal dumnie na czele i powiewal polska flaga, podczas gdy lowcy i Masajowie obwiescili swe przybycie palba z karabinow.

Roj mezczyzn, kobiet i dzieci zgromadzonych na obszernym placu wydawal przyjazne okrzyki, powiewal wielkimi flagami. Premier, jako przedstawiciel rady narodowej53 [53 Kabaka, czyli krol Bugandy, rzadzil przy pomocy rady narodowej lukiko; w jej sklad wchodzili trzej ministrowie: katikiro – premier, omulamuzi – minister sprawiedliwosci, omuwanika – minister skarbu, i wodzowie poszczegolnych plemion.] Bugandy, oraz wodzowie poszczegolnych plemion powitali przybyszow w imieniu krola.

Podroznicy zdziwili sie tak uroczystym przyjeciem. Starali sie tez odplacic Bugandczykom jak najwieksza serdecznoscia. Katikiro wprowadzil gosci do chat dla nich przeznaczonych oraz zaofiarowal im trzy tuczne byki, cztery kozy, cztery barany, sto kisci bananow, dwa tuziny drobiu, dzbany mleka i kosze jaj. Jednoczesnie zapowiedzial, ze kabaka Daudi Chwa przyjmie ich nazajutrz na specjalnym posluchaniu.

Zachecony wielka goscinnoscia Bugandczykow Wilmowski powiedzial o zranieniu Smugi zatrutym nozem i poprosil o pomoc dla niego. Katikiro oznajmil, ze przysle zaraz kilku miejscowych lekarzy, ktorzy zrobia wszystko, co bedzie w ich mocy, aby bialemu lowcy przywrocic zdrowie.

Zaledwie podroznicy pozostali w chacie sami, Tomek klasnal w dlonie i zawolal:

– Jaka szkoda, ze nie ma tu z nami bosmana! On sobie nigdy nie daruje, ze minelo go tak wspaniale powitanie. Pan Hunter takze sie zdziwi, gdy mu o tym opowiemy.

– Sam jestem nie mniej zaskoczony tak uroczystym przyjeciem – przyznal Wilmowski.

– Moze sie jeszcze dowiemy, czemu zawdzieczamy tyle zaszczytow – dodal Smuga. – Jak na afrykanskich krajowcow, przyjmuja nas naprawde po krolewsku.

Dociekania na temat szumnego przyjecia w Bugandzie zostaly przerwane wejsciem bialego mezczyzny z kilkoma starymi Murzynami, ustrojonymi w szklane korale oraz pazury i kly lamparcie.

– Witajcie, panowie, w samym sercu Afryki! Mili goscie, naprawde mili i niespodziewani goscie. Jestem Mac Coy. Przebywam przy tutejszym kabace jako… sekretarz – powiedzial bialy mezczyzna. – Powiadomiono mnie o wypadku jednego z czlonkow ekspedycji i chociaz sam znam sie cos niecos na tutejszych truciznach, to jednak przyprowadzilem najlepszych lekarzy kabaki. To pan zapewne potrzebuje pomocy?

Mac Coy podszedl do poslania, na ktorym spoczywal Smuga.

– Zraniono mnie, jak przypuszczam, zatrutym nozem – odparl podroznik.

– Rana jatrzy sie, a chory traci sily i staje sie coraz bardziej apatyczny – dodal Wilmowski. – Niech pan spojrzy!

Wilmowski obnazyl ramie Smugi. Mac Coy pochylil sie nad, chorym, przyjrzal sie uwaznie ranie, po czym zaczal macac opuchline.

– Ile dni minelo od zadania rany? – zapytal, a gdy otrzymal odpowiedz, mruknal: – Zle, zle, trucizna juz jest we krwi.

Skinal na “lekarzy”, ktorzy z powaga przygladali sie ranie, wachali ja i dotykali palcami szepcac cos do siebie. Oryginalne konsylium trwalo dluzsza chwile. Naraz Tomek zawolal:

– Tatusiu, dlaczego nie pokazesz panom noza, ktorym zraniono pana Smuge?

– Czy naprawde macie panowie ten noz? – zapytal Mac Coy.

– Syn moj niezupelnie scisle sie wyrazil – odparl Wilmowski. – W rzeczywistosci podejrzewamy jedynie, ze przyjaciel nasz zostal zraniony nozem zabranym pewnemu murzynskiemu mieszancowi.

– Prosze pokazac ten noz – powiedzial Mac Coy.

Obejrzal uwaznie ostrze, a potem podal je staremu znachorowi. Murzyn paznokciem wyskrobal z rowka ostrza odrobine ciemnej mazi i roztarl ja na wlasnym jezyku. Dlugo mlaskal przymknawszy powieki, po czym splunal zamaszyscie na podloge i mruknal:

– Kawirondo robia te trucizne. Ona dziala wolno, ale dobrze.

– Tak wlasnie przypuszczalem – zafrasowal sie Mac Coy. – Czy panowie wycisneli rane?

– Pan Hunter przemyl ja i zaraz zabandazowal – wyjasnil Tomek.

– Syn moj byl przy nakladaniu pierwszego opatrunku – uzupelnil Wilmowski.

– Trzeba bylo mocno wyssac rane – powiedzial Mac Coy zaniepokojony. – Czy duzy byl uplyw krwi?

– Wydaje mi sie, ze duzy – odpowiedzial Smuga.

– Ha, nic juz tu nie poradze. Musimy sie zdac na… krajowych lekarzy – smutno powiedzial Mac Coy.

– Zgoda, niech czarownicy robia swoje – usmiechnal sie Smuga.

– Z rozkazu kabaki polecam wam zajac sie rannym – zwrocil sie Mac Coy do Murzynow. – Postarajcie sie przywrocic sily bialemu czlowiekowi, ktorego narod nigdy nie walczyl z czarnymi ludzmi zamieszkujacymi Afryke.

– Skad pan wie, ze nasz narod nie walczyl z afrykanskimi Murzynami? – zawolal zdumiony Tomek.

– Funkcje sekretarza mlodego kabaki objalem za zgoda wladz angielskich. Jestem jednak Szkotem i cenie wszystkich ludzi walczacych o swa wolnosc – odparl Mac Coy. – Sierzant Blake przyslal mi specjalna wiadomosc. Wiedzialem wiec, ze mamy sie spodziewac przybycia wyprawy Polakow, a ja przeciez znam troche wasza historie. Po moim wyjasnieniu kabaka polecil przyjac was z honorami naleznymi przedstawicielom walecznego i przyjaznego Murzynom narodu.

– A wiec po czesci panu zawdzieczamy tak goscinne przyjecie – serdecznie powiedzial Wilmowski.

Tomek nie mial czasu przysluchiwac sie dalszej rozmowie, uwage jego pochloneli czarownicy-znachorzy, zwani tak szumnie przez Szkota “krajowymi lekarzami”. Nucac monotonna piesn, sypali ziola i kawalki korzeni do garnka z wrzaca woda, po czym wywar dali rannemu do wypicia. Z kolei zanurzyli w garnku jakies gabczaste rosliny, oblozyli nimi rane na ramieniu, a nastepnie nakryli Smuge grubym kocem.

Z mocno bijacym sercem spogladal Tomek na rannego. Grube krople potu wystapily mu na czolo. Wkrotce po wypiciu wywaru z ziol zapadl w mocny sen. Teraz czarownicy odkryli rane, ktora pod wplywem okladu napeczniala i nabrala czerwono-zoltego koloru. Najstarszy z czarownikow rozoral ja ostrzem noza opalonym w ogniu. Zaczal wysysac ustami krew i materie, wypluwajac je na rozzarzone wegle. Ranny stekal przez sen. Murzyn ugniatal rekoma i ssal rane przy akompaniamencie monotonnego spiewu pozostalych czarownikow.

Minela dluga chwila, zanim ukonczyli dziwaczny zabieg. Z kolei oblozyli rane liscmi moczonymi w innym wywarze ziol i polecili pozostawic Smuge w spokoju az do dnia nastepnego.

– Czy pan naprawde sadzi, ze ten rodzaj… kuracji moze byc skuteczny? – zapytal Wilmowski Szkota po wyjsciu znachorow z chaty.

– Wszystko jest mozliwe. W rzeczywistosci biali ludzie nie zdolali poznac dotad wielu tajemnic tego dziwnego ladu – odparl Mac Coy. – Kabaka przyjal wiare anglikanska. Dlatego tez jego czarownicy teraz nazywaja sie lekarzami. Niemal kazdy z nich sporzadzil juz niejedna trucizne, aby pomoc komus przeniesc sie na inny, lepszy swiat. Oni sie doskonale znaja na truciznach i potrafia sporzadzac srodki przeciwdzialajace.

– Och, zeby im sie tylko udalo wyleczyc kochanego pana Smuge – westchnal Tomek.

– Nie trac wiary, mlody kawalerze, ona najlepiej uzdrawia – odparl Mac Coy, po czym wdal sie w rozmowe o Polsce oraz o zamierzeniach lowcow.

Dopiero poznym wieczorem udali sie podroznicy na spoczynek, postanawiajac czuwac na zmiane przy rannym przyjacielu. Po dziwacznym zabiegu znachorow sen Smugi stawal sie coraz spokojniejszy. Nad ranem Wilmowski z zadowoleniem stwierdzil, ze temperatura niemal calkowicie opadla. Wkrotce Smuga otworzyl oczy i powiedzial do dyzurujacego przy nim Tomka:

– Uf, nareszcie sie wyspalem! Mialem sen, ze tygrys bengalski z powrotem rozdrapal moja rane.

– Tygrys zapewne przysnil sie panu, gdy czarownicy naprawde ja rozdrapali i jeden z nich wyssal pelno krwi i materii – zywo odparl Tomek, ucieszony widoczna poprawa zdrowia rannego.

– Oni sie na tym znaja – przyznal Smuga. – Czy przybyli juz Hunter i bosman?

– Tatus twierdzi, ze mozemy sie ich spodziewac lada chwila. Chcialbym, zeby byli z nami na audiencji u kabaki. Bosman wiele sie spodziewal po wizycie u tutejszego krola.

– Prawda, chcialbym i ja pojsc z wami.

– Nie wiadomo, czy to by panu nie zaszkodzilo.

Wkrotce w chacie lowcow znow sie zjawil Mac Coy z “lekarzami”. Tym razem czarownicy zazadali, aby nikt postronny nie przygladal sie ich zabiegom. Mac Coy zaprowadzil wiec Wilmowskiego i Tomka do sasiedniej izby, a nastepnie mata zaslonil otwor pomiedzy dwoma pomieszczeniami.

– Dlaczego sie nie zgodzili, zebysmy byli przy chorym? – zapytal Wilmowski.

– Wszyscy Murzyni Bantu wierza, ze kazda choroba spowodowana jest rzuconym przez kogos urokiem – wyjasnil Szkot. – Sa rowniez przekonani o wielkiej wladzy umarlych, od ktorych woli zalezy wyzdrowienie, deszcz lub urodzaj. Wydaje sie im takze, ze niektorzy ludzie moga czynic nadzwyczajne rzeczy, jak na przyklad przyjmowac postac jakiegos zwierzecia, niszczyc zasiewy, bydlo sasiadow badz rzucac urok sprowadzajacy chorobe. Z tych zapewne powodow maja zamiar odczynic urok uniemozliwiajacy rannemu odzyskanie zdrowia. Oni nie lubia ujawniac przed obcymi swych obrzedow, czarodziejskich.

– Znam przesady murzynskie, ale przeciez twierdzil pan, ze kabaka przyjal anglikanizm – zdumial sie Wilmowski.

Szkot usmiechnal sie i odrzekl:

– Nielatwa jest tutaj moja rola. Aby zdobyc zaufanie Murzynow, trzeba okazac wiele wyrozumialosci. To jest pionierska praca w dzikim kraju. Czym ja tu juz nie bylem! Budowniczym, ciesla, stolarzem, lekarzem, rolnikiem, hodowca bydla i plantatorem, krawcem, kucharzem, a nawet mysliwym. Przede wszystkim jednak trzeba umiec pozyskiwac sobie serca ludzi… Wyrozumialosc i tolerancja sa najlepsza ku temu droga. Czarownicy znaja sie na truciznach i potrafia leczyc ludzi porazonych jadem. Nikt przeciez nie poniesie szkody, gdy znachor po zastosowaniu odpowiednich lekow odczyni urok wedlug dawnych wierzen.

Podczas tej dziwnej rozmowy Tomek zaniepokojony o rannego przyjaciela wydlubal palcem dziurke w macie i zerkal od czasu do czasu do sasiedniej izby. Wypelnialy ja dymy spalanych w ogniu ziol. Jadowity waz wypuszczony z koszyka pelzal po glinianej podlodze w takt wybijany na bebenku przez jednego znachora, podczas gdy pozostali spiewali, tanczyli i wykonywali rekoma ruchy, jakby cos za siebie rzucali. Potem znachorzy pochylali sie nad ponownie uspionym Smuga, przemywali rane wywarem ziolowym, poili go jakims plynem, nakrywali kocem i odkrywali, az Tomkowi zaczelo sie krecic w glowie. Po dwoch godzinach “naczelny lekarz”, stary zasuszony Murzyn o pomarszczonej twarzy, poprosil ich do loza rannego.

34

Вы читаете книгу


Szklarski Alfred - Tomek na Czarnym L?dzie Tomek na Czarnym L?dzie
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело