Выбери любимый жанр

Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred - Страница 56


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

56

Slonie byly coraz blizej. Teraz juz caly las rozbrzmiewal gluchym tetentem. Nagle zupelnie juz blisko rozleglo sie krotkie trabienie. Byl to znak, ze zwierzeta zweszyly w lesie obecnosc obcych istot. Zaniepokojona przewodniczka sloni w ten sposob wyrazala swa obawe.

Smuga zmarszczyl brwi. Spod oka spojrzal na Murzynow. Od ich postawy w decydujacej chwili moglo wiele zalezec. Byli podnieceni. Na twarzach ich malowalo sie duze napiecie, nikt sie jednak nie cofal i nie okazywal strachu. Z kolei Smuga spojrzal na Tomka.

– Nie odstepuj mnie ani na krok – ostrzegl szeptem. – Gdyby slonie probowaly szarzowac, skoczymy w las i schronimy sie w gaszczu.

Tomek kiwnal glowa, nie odrywajac wzroku od widocznej poprzez drzewa sciezki. Zblizal sie rozstrzygajacy moment. Las huczal i dudnil, slonie znajdowaly sie w poblizu zasadzki. Za chwile mina ja, a wtedy Wilmowski powinien dac znak do rozpoczecia lowow. Smuga pochylil sie do skoku. Slonie minely juz odgalezienie wiodace do zagrody. Lowcy poczuli bijacy od nich ostry zapach. Teraz za pozno bylo na rozpoczecie polowania. Smuga cofal sie wolno w las, polecajac ludziom zachowac milczenie.

Gdy slonie mijaly ich kryjowke, zrozumieli, dlaczego Wilmowski nie dal hasla do rozpoczecia oblawy. Stado liczylo okolo dwudziestu pieciu sztuk. Takiej liczby w zadnym razie nie mogla pomiescic mala zagroda, a co gorsza zwierzeta, rozjuszone atakiem garstki ludzi, stratowalyby ich bez chwili wahania. Teraz lamiac drzewa, depczac krzewy i porykujac, wolno minely zasadzke.

– Alez to byly olbrzymy! Wydaje mi sie, ze tutejsze slonie sa wyzsze od indyjskich – szepnal Tomek, gdy zwierzeta zniknely w lesie.

– Slon afrykanski przewyzsza indyjskiego wielkoscia i jest na ogol brzydszy, poniewaz ma krotszy korpus oraz wyzsza budowe – potwierdzil Smuga. – Zauwazyles, ze mialy cienkie traby, wielkie kly i olbrzymie uszy? Tym wlasnie roznia sie od indyjskich.

– Zwrocilem uwage jedynie na wachlarzowate uszy. Ich kly przedstawiaja zapewne duza wartosc?

– Musze ci przede wszystkim wyjasnic, ze okreslane tak w mowie potocznej “kly” slonia sa w rzeczywistosci jego gornymi siekaczami. Handlarze chetnie je kupuja. Z tego tez powodu slonie tepione sa bezlitosnie przez krajowcow, ktorzy sprzedaja kosc sloniowa bialym handlarzom – tlumaczyl Smuga. – Widzialem kiedys w kraju Niam-Niam, jak kilkuset Murzynow otoczylo wielkie stado sloni w stepie poroslym wysoka trawa z gatunku prosa. Bijac w bebny i wrzeszczac nacierali zewszad z zapalonymi wiazkami suchej trawy. Gdy slonie zostaly stloczone w srodku kola, krajowcy podpalili trawe. Biedne zwierzeta prazone ogniem i duszone dymem wlasnymi cialami oslanialy swe male, az w koncu padly zabite zarem. Ogien spelnil straszliwe dzielo, bo Murzyni juz tylko dobijali zwierzeta oszczepami, a potem wyrzynali kly.

Rozmowe przerwal im Matomba, ktory przypadl do Smugi i zawolal:

– Buana, slonie znow ida!

Po chwili uslyszeli szybki tetent. Smuga zorientowal sie natychmiast, ze tym razem liczba zwierzat jest znacznie mniejsza. Zaraz tez wysunal sie z Murzynami az na sam brzeg sciezki. Slonic byly juz bardzo blisko. Kiedy minely odgalezienie, huknal strzal.

Smuga i Tomek wyskoczyli na sciezke. Za nimi cala gromada wysypali sie Murzyni. Zdumione zwierzeta przystanely o jakies i piecdziesiat krokow od lowcow. Dlugie, biale kly zalsnily na tle ciemnoszarych cielsk. Rozlegl sie krotki ryk. Slonie ruszyly naprzod trabiac bez przerwy.

– Zapalcie trawe! – rozkazal Smuga postepujac kilka krokow.

Murzyni podniesli piekielny wrzask. Jednoczesnie zapalili wiechcie suchej trawy. Przerazone slonie napelnily las przenikliwym trabieniem. Wrzask Murzynow, huk strzalow rewolwerowych i widok ognia sklonily zwierzeta do ucieczki. Odwrocily sie wolno i ruszyly w przeciwnym kierunku, ale niebawem wyrosla przed nimi nowa ruchoma zapora. Zdezorientowane znow zawrocily.

Smuga zdazyl juz przyblizyc sie nieco ze swoja rozkrzyczana grupa do odgalezienia sciezki wiodacej do zagrody. Widzac, ze slon prowadzacy stado mija w pedzie zasadzke, krzyknal do Tomka:

– Strzelaj do przewodnika!

Jednoczesnie pociagneli za spusty. Olbrzymia samica zachwiala sie na klocowatych nogach. Przerazliwe trabienie urwalo sie na najwyzszym tonie. Slon pochylil sie do przodu, po czym steknawszy glosno, zwalil sie ukosem na ziemie. Potezne cielsko zablokowalo niemal cala sciezke. Murzyni na ten widok wrzasneli tak glosno, ze pozostale slonie zaczely sie cofac, trabiac przerazliwie. Hunter i bosman przyparli je z drugiej strony, gdy akurat znalazly sie na wprost zamaskowanej zagrody. Nieoczekiwanie ujrzaly wygodna przesieke pozornie wiodaca w glab lasu. Duza samica, obok ktorej dreptal przerazony mlody slon, pierwsza zboczyla na cicha sciezke. Za nia pobiegla reszta sloni. Scigal je piekielny wrzask ludzi i huk broni palnej. Zaledwie ostatnie zwierze zniknelo w zagrodzie, druzyna Wilmowskiego zaczela blokowac grubymi balami wejscie do pulapki. Wkrotce slonie zorientowaly sie w swym beznadziejnym polozeniu. Dokadkolwiek sie kierowaly, napotykaly nieustepliwa zapore ciezkich klocow. Szal gniewu ogarnal zwierzeta. Cielska o wadze ponad czterech ton uderzaly w ogrodzenie. Na szczescie reszta lowcow przybiegla Wilmowskiemu z pomoca. Wspolnymi silami zamkneli wejscie do zagrody i podparli je klocami. Ogrodzenie drzalo i trzeszczalo pod poteznymi uderzeniami szalejacych sloni. Lowcy zaczeli sie obawiac, by rozgniewane zwierzeta nie rozniosly zagrody. Murzyni rozpoczeli wiec znow piekielny koncert; huknely strzaly.

Schwytane zwierzeta miotaly sie po zagrodzie, a Murzyni juz cwiartowali zabitego slonia. Wiekszosc z nich pod dowodztwem bosmana i Huntera powrocila do obozu z poteznym zapasem swiezego miesa. Reszta bialych lowcow z Santuru, Matomba i dwoma Masajami pozostala na strazy przy zagrodzie. Mieli oni zapobiec ewentualnemu oswobodzeniu niezwyklych wiezniow przez inne slonie udajace sie przez las do wodopoju.

Uplynelo kilka denerwujacych godzin, zanim slonie zrozumialy, ze nie zdolaja odzyskac wolnosci. Dopiero teraz Tomek mogl im sie przyjrzec blizej. W tym celu wspial sie na wysokie ogrodzenie. Slonie przerazone krzykami, strzalami i ogniem skupily sie posrodku zagrody. Pomiedzy piecioma doroslymi kryly sie dwa mlode, chowajac glowy pod brzuchy matek. Tomkowi zal bylo zatrwozonych zwierzat, chociaz wiedzial, ze w tych okolicznosciach jedynie strach, glod, pragnienie i bezsennosc potrafia naklonic je do posluszenstwa. Nalezalo poczekac, az opadna z sil, a wtedy lowcy podajac im pokarm i wode beda je mogli powoli oswoic. Trwa to zazwyczaj dwa do trzech miesiecy. Olbrzymie i nadzwyczaj silne zwierzeta, jakimi sa slonie, mogly byc przewiezione do Europy tylko po oswojeniu, gdyz nie sposob transportowac je w klatkach.

Wilmowski z Santuru podjeli sie przygotowania sloni do dalekiej drogi. Bylo to trudne i niebezpieczne zadanie, wymagajace stalej ich obecnosci przy zwierzetach. Z tego powodu zbudowano przy zagrodzie wygodne szalasy, poniewaz oprocz Wilmowskiego i Santuru kilku Murzynow musialo zbierac pokarm dla sloni, a takze nosic wode, ktorej kazde zwierze wypijalo niemal szesnascie wiaderek dziennie.

W czasie gdy Wilmowski opiekowal sie sloniami, towarzysze jego mieli zapolowac na zyrafy i nosorozce. Tomek szczegolnie sie do tych lowow palil. Podczas pobytu w Australii nabyl duzej wprawy w urzadzaniu pulapek na rozne zwierzeta. Teraz postanowil samodzielnie przygotowac ich kilka na nosorozce. Nie mniej ciekawie zapowiadalo sie dlan polowanie na zyrafy.

Pewnego dnia Smuga z Tomkiem wsiedli na wierzchowce, aby rozejrzec sie w terenie i w kilku najblizszych wioskach murzynskich zwerbowac wieksza liczbe mezczyzn do udzialu w oblawie na zyrafy. Towarzyszylo im pieszo paru Bugandczykow i Sambo. Ruszyli na polnoc, tam bowiem, wedlug zapewnien krajowcow, okolica byla gesciej zamieszkala.

Na stepie napotykali jedynie stada zebr i antylop. Tomek czesto wydobywal lunete, lecz nigdzie nie dostrzegal zyraf. Nie zrazal sie niepowodzeniem, poniewaz wiedzial, ze w zaroslach mimozy zyrafy, dzieki ochronnej barwie swej siersci, nie sa latwe do wytropienia.

W pewnej chwili lowcy ujrzeli na polnocnym wschodzie wznoszacy sie z ziemi slup czarnego dymu.

– Step sie pali! – krzyknal Tomek wstrzymujac konia.

Smuga natychmiast wzial od niego lunete. Dlugo obserwowal potezniejaca kolumne dymu.

– Nie wyglada mi to na zywiolowy pozar stepu. Ogien, mimo wiatru, nie rozszerza sie dalej na boki.

– Buana, moze to Murzyni pala step? Galia czesto tak robia – wtracil Sambo.

– Po coz Murzyni mieliby podpalac trawe na stepie? Pozar moglby latwo zniszczyc ich domostwa – powatpiewajaco odezwal sie Tomek.

– Niektorzy krajowcy, zwlaszcza ze szczepu Galia, umieja za pomoca ognia bez trudu i wysilku karczowac i jednoczesnie uzyzniac ziemie – wyjasnil Smuga. – Czynia to przewaznie przed pora deszczowa, gdy tropikalne slonce wyprazy wybujale mocno trawy. Okopuja wowczas duzy szmat stepu szerokimi rowami, po czym czekaja na dobry wiatr i podpalaja suchy gaszcz. Prad powietrza niesie plomien na te cala powierzchnie az do rowow, ktorych ogien przejsc juz nie moze. W ten sposob teren zostaje dokladnie wykarczowany, a uzyzniona popiolem ziemia wspaniale rodzi.

– Moze to i niezly sposob – przyznal Tomek. – Patrzcie, dym juz opada.

– Tak, tak, to pozar wzniecony przez ludzi. Wobec tego i wioska musi sie znajdowac w poblizu. Jedzmy w tamtym kierunku – powiedzial Smuga.

Niebawem zobaczyli liczniejsze kepy drzew, a wsrod nich stozkowate, sloma kryte chatki okolone zywoplotem z kaktusow. Byl to kral, czyli murzynska wioska. Znad brzegu rzeczki dochodzily charakterystyczne odglosy uderzen kijami o zdarta z drzew kore, z ktorej krajowcy sporzadzaja tu odziez.

Rozleglo sie szczekanie psow. Tomek ujal na smycz Dinga jezacego sie na widok kundli murzynskich. Gromada mieszkancow wyszla na spotkanie przybyszow. Po pewnej chwili ku zdziwieniu podroznikow z gromady tej nieoczekiwanie wybieglo dwoje Murzynow i wolajac radosnie do Samba, rzucilo mu sie na szyje. Poczciwy Sambo zaplakal przy tym powitaniu. Wkrotce wyjasnilo sie: mlodzi – dziewczyna i mezczyzna – byli rodzenstwem Samba; razem z nim zostali uprowadzeni przez handlarzy niewolnikow podczas napadu na ich rodzinna wioske.

56

Вы читаете книгу


Szklarski Alfred - Tomek na Czarnym L?dzie Tomek na Czarnym L?dzie
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело