Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 34
- Предыдущая
- 34/75
- Следующая
Nawet puszczajac wodze najdzikszej wyobrazni, nie bylaby w stanie zaakceptowac jego smierci.
Na Boga, co ja najlepszego zrobilam!
Zaczela biec. Jesli zdazylaby dotrzec do niego, zanim zolnierze mina zalom skalny, moglaby go ostrzec. Wtedy i on, i Francuzi mieliby szanse uciec. Gdyby udalo im sie wskoczyc na lodz, mogli¬by doplynac do Francji, a tam byliby bezpieczni.
Pedzila wzdluz klifu, czujac na policzkach pieka¬ce uderzenia ostrego wiatru. Bedzie musiala zabrac mu te dokumenty – przeciez miala obowiazek chronic tajemnice swojej ojczyzny -lecz jesli sie jej uda, Anglia nie zostanie narazona na niebezpie¬czenstwo, a Damien ucieknie.
Z trudem zeszla po stromym, piaszczystym szla¬ku, co chwile slizgajac sie, zjezdzajac, raniac sobie dlonie i kolana o kamienie, ktorych ostre krawe¬dzie rozdzieraly takze jej suknie. Zanim znalazla sie na dole, w butach miala ziemie i skalne odlam¬ki wbijajace sie jej w stopy. Szybko zrzucila je i bo¬so pobiegla dalej. Gleboki piasek spowalnial jej ru¬chy, a w pewnym momencie cos wbilo sie w pode¬szwe jej stopy. Tlumiac okrzyk bolu, pedzila dalej.
Do tej pory zaden z mezczyzn jej nie zauwazyl, ona zas nie odwazyla sie krzyknac. Bolaly ja nogi, w plucach czula palacy ogien. Serce gwaltownie pompowalo krew, lecz ona nie zatrzymala sie, by odpoczac. Jeszcze kilka krokow i nagle Damien odwrocil sie, idealnie w chwili, gdy go dopadla. Zaskakujacym ruchem wyrwala mu teczke
– To pulapka – powiedziala, przyciskajac teczke do piersi, cofajac sie o kilka krokow. Oddychala ciezko, z trudem wydobywajac z siebie slowa. – Zolnierze… sa juz blisko. Musisz uciekac!
Nawet w bladym swietle ksiezyca wyraznie za¬uwazyla, jak pobladl.
– Slodki Jezu, Aleksa, cos ty zrobila? – Damien zro¬bil krok w jej kierunku, lecz ona znowu sie cofnela.
Ledwie stala na trzesacych sie nogach, a policz¬ki miala mokre od lez.
– Nie ma czasu. Musisz uciekac… zanim bedzie za pozno.
Wtedy zobaczyl, jak zza skal wylonili sie zolnie¬rze i biegli pochyleni w jego kierunku. Pierwszy strzal rozdarl powietrze tuz nad ich glowami.
– Biegnij do klifow. – Stanal miedzy nia a zolnie¬rzami, pociagajac ja w tamtym kierunku. – Musisz ukryc sie w bezpiecznym miejscu. – Rozlegly sie kolejne wystrzaly. Francuzi rozbiegli sie, w powie¬trzu wyraznie czuc bylo won prochu. Gdy Bewicke rzucil rozkaz kolejnej salwy, Damien pchnal Alek¬se na ziemie i nakryl ja wlasnym cialem.
– Nie rob tego – wysapala. To postepowanie nie miescilo jej sie w glowie. Panicznie bala sie o jego zycie. – Musisz uciekac! – Dlaczego tego nie robil? Na Boga, ryzykowal dla niej zycie, nie dbajac o wlasne bezpieczenstwo, rezygnujac z szansy uc~eczki. – Damien, prosze cie!
Swisnely kolejne pociski. Gdy zolnierze ladowa¬li bron, Damien natychmiast postawil ja na nogi i pociagnal sciezka wiodaca ku skalom, aby ja ochronic przed niebezpieczenstwem.
– Damien! – krzyknela, ale bylo juz za pozno.
Dopadlo ich szesciu zolnierzy, ktorzy przewrocili go na ziemie.
W tej samej chwili Aleksa poczula, jak czyjas dlon mocnym chwytem zakrywa jej usta, zas silne meskie ramie przytrzymuje ja w talii.
– Nie! – wrzasnela, gdy jeden z Francuzow, wiel¬ki, krzepki, czarnowlosy mezczyzna, zaczal ciagnac ja w kierunku morza. – Puszczaj! – Probowala z nim walczyc, wyrwac sie, lecz trzymal ja zbyt mocno. Zaklal siarczyscie, lec,z nie zatrzymujac sie, caly czas prowadzil ja w kierunku wody. Po chwili zaczeli w niej brodzic, az wreszcie Francuz pod¬niosl Alekse i bezceremonialnie wrzucil do lodzi, szybko idac jej sladem.
– Damien! – krzyknela. Patrzyla w kierunku pla¬zy, lecz juz go nie zobaczyla. Lezal otoczony przez zolnierzy, ktorzy bili go piesciami i kopali. Tymczasem Francuzi strzelali z pistoletow, powalajac kilku Brytyjczykow, ktorych ciala lezaly bezwlad¬nie na piasku.
– Faites vite! – padl rozkaz. Predzej! Mezczyzni u wiosel pospiesznie wzieli sie do roboty.
Probowala uwolnic sie z uscisku osilka, lecz on spokojnie przyciskal ja do dna lodzi, w tym samym czasie oddajac kilka strzalow w kierunku grupy zol¬nierzy, ktorzy rzucili sie w pogon. Francuzi postawi¬li maszty, zaczeli wciagac zagle i po kilku minutach oddalili sie od brzegu. Lodzie kolysaly sie, z trudem pokonujac fale przyplywu, wn;szcie zagle wydely sie, chwytajac wiatr i unoszac lodke w kierunku pel¬nego morza. W powietrzu nadal bylo slychac poje¬dyncze strzaly, coraz bardziej przytlumione.
Aleksa wpatrywala sie w wode. Wiedziala, ze jej jedyna szansa to przeskoczyc burte i zanurzyc sie w ciemnym, lodowatym kilwaterze. Przygiela moc¬no kolana, a potem gwaltownie wyprostowala sie, by zrealizowac swoj plan. Ciekawe, jak dlugo zdola sie utrzymac na wzburzonej falami powierzchni wody – przeciez miala na sobie ograniczajaca ruchy ciezka suknie, ktora bedzie ciagnac ja w glebine
– Ah, non, anglaise – powiedzial osilek, chwyta¬jac ja za ramiona tak mocno, ze az syknela z bolu. Od razu przestala z nim walczyc. – Chetnie bym popatrzyl, jak toniesz – mowil dalej po francusku – ale jestes potrzebna pulkownikowi.
– Uwazaj, zeby nic jej sie nie stalo – rzucil stojacy za nimi mezczyzna o imponujacym wzroscie. Je¬go ciemnobrazowe wlosy byly przyproszone siwi¬zna, twarz mial nieco wychudla, jakby wyglodnia¬la. – To zona naszego dobrego przyjaciela. Moze sobie nie zyczyc, aby stala sie jej jakas krzywda.
– Ta mala dziwka nas zdradzila!
– Tego nie mozesz byc pewny. – Pulkownik wyciagnal reke i wyrwal jej skorzana teczke. Do tego momeMu Aleksa w ogole nie zdawala sobie sprawy, ze wciaz ja trzyma. – Moze ona jest naszym sprzy¬mierzencem, n'est ce pas? Sam widzisz, ze przynio¬sla nam to, po co przyplynelismy z tak daleka.
Aleksa az jeknela na mysl, ze niechcacy im po¬mogla.
– Ty francuski psie! Nie jestem zadnym waszym sprzymierzencem!
Pulkownik zasmial sie gardlowo.
– Wiemy, kim jestes, madame Falon. Wiemy tak¬ze, ze twoja rodzina jest bardzo bogata i wplywowa. Byc moze Anglicy beda chcieli odzyskac cie tak bardzo, ze w zamian dadza nam to, czego chcemy.
W jej myslach pojawila sie iskierka nadziei, po¬mieszana z trwoga.
– A czego chcecie?
– No, jak to? Twojego meza, oczywiscie. Major to czlowiek wszelakich talentow.
– Moj maz jest… majorem? – Poczula, jak serce podchodzi jej do gardla.
– Oficerem Grenadieres de Cheval, elitarnej Gwardii Konnej Napoleona. To naturalnie tylko ho¬norowy stopien oficerski, niemniej bardzo zasluzo¬ny. Chociaz w Anglii major jest juz spalony, dla czlo¬wieka o takich umiejetnosciach znajdzie sie miejsce gdzie indziej. – Wbil w nia swidrujacy wzrok. – A tymczasem, madame, powinnas byc wdzieczna, ze jeszcze mozesz sie nam na cos przydac.
Damien jeknal, przykladajac dlon do obitej twa¬rzy. Mial poranione klykcie, opuchniete wargi, cale cialo sine od uderzen. Polamane zebra utrudnialy oddychanie. Syknal z bolu, siadajac na stercie slomy w rogu celi w stechlym, starym budynku o grubych murach, znajdujacym sie na tylach garnizonu w Folkstone. Z wysilkiem przewrocil sie na bok, probujac zwalczyc coraz silniejsze nudnosci.
Jezu, czy na jego ciele jest chociaz jedno nieobolale miejsce? Jesli tak, bedzie musial dopiero je odnalezc.
Z drugiej strony zapewne mial ogromne szczescie, ze w ogole przezyl. I najprawdopodobniej zginalby, gdyby nie Aleksa.
Na mysl o niej ogarnela go wscieklosc. Na rany Chrystusa, przeciez to jego zona, a mimo to zdra¬dzila go. Przez nia siedzial teraz poturbowany, znekany i przygnebiony w tej obskurnej celi pelnej szczurow. Zacisnal zeby, myslac o tym, ile sobie zadala trudu, zeby go pograzyc. Do diabla, prze¬ciez wyszla za niego na dobre i na zle. Byla mu winna lojalnosc i zaufanie.
Przypomnial sobie, jak biegla ku niemu na plazy z goracymi lzami splywajacymi po policzkach. Mo¬ze jednak ostatecznie dotrzymala malzenskiej przysiegi, gdy ryzykowala zycie, by go ocalic.
Zlosc troche mu przeszla, a jej miejsce zajal co¬kolwiek niechetny podziw. Musiala wykazac sie wyjatkowa odwaga, zeby swiadczyc przeciwko nie¬mu. W koncu byl jej mezem, a kobiety rzadko wy¬stepowaly przeciwko poslubionemu mezczyznie. Poza tym nalezalo pamietac o rodzinie. Wybuchl¬by ogromny skandal. Lecz Aleksa zawsze robila to, co uwazala za sluszne, a on w pewnym nieznacz¬nym stopniu nawet byl z niej dumny.
Westchnal w ciemnosc. Probowal zignorowac skrywane gleboko pragnienie, by uczucie do niego pozwolilo jej zapomniec o jego domniema¬nych zlych uczynkach, by znaczylo wiecej od poli¬tyki, a nawet od okropnosci wojny. Wspomnial ich pelne czulosci wspolne chwile, namietnosc, bliskosc.
Wspomnial noce, gdy spala w jego ramionach.
Ciekawe, czy i ona je pamieta? Moze… Moze wlas¬nie dlatego probowala mu pomoc, ponoszac ogromne ryzyko, nie baczac na swiszczace kule, ktore mogly rozerwac jej cudowne cialo.
Na sama mysl wzdrygnal sie, ponownie czujac przeszywajacy bol. Juz samo pobicie na plazy bylo wystarczajace, a po pr,zybyciu do Folkstone Bewic¬ke przeprowadzil jeszcze wielogodzinne przeslu¬chanie. Wszelkimi dostepnymi sposobami chcial wycisnac z niego odpowiedzi, przekonac sie, czy Damien mowi prawde.
– Z kim sie spotykales na plazy? – chyba po raz setny spytal Bewicke. – Jak sie nazywa twoj infor¬mator?
– Mowilem juz, ze nic nie powiem, dopoki nie be¬de mial mozliwosci rozmowy z generalem Field¬hurstem.
– Bedziesz rozmawial ze mna, nikczemny zdraj¬co, i powiesz mi wszystko, co chce wiedziec!
– Co z moja zona? – naciskal, O1lrzymujac kolej¬ny cios w zoladek za swoja bezczelnosc. Sierzant z konska szczeka, ktorego Bewicke wyznaczyl do pomocy w przesluchaniu, wykonywal obowiaz¬ki z wyrazna przyjemnoscia.
– Twoja zona jest patriotka i bardzo odwazna kobieta Popelnila jeden blad, starajac sie pomoc ci uciec. Jesli twoi towarzysze broni nie zrobia jej krzywdy, znajdziemy sposob, zeby ja sprowadzic do Anglii.
- Предыдущая
- 34/75
- Следующая