Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 39
- Предыдущая
- 39/75
- Следующая
Rozdzial 13
Damien zszedl po schodach w swoim petit hotel przy rue St. Philippe.
Dom zbudowany przed okresem rewolucyjnego terroru przez arystokratow, ktorzy bali sie utraty glow pod ostrzem gilotyny, byl ciezka, kamienna budowla z wysokimi oknami i balkonami z kutego zelaza. Budynek byl elegancki, chociaz sprawial wrazenie raczej fortecy niz domu mieszkalnego. Kamienica o grubych murach skrywala tunele i se¬kretne przejscia, dajac zyjacym w strachu arystokra¬tycznym mieszkancom mozliwosc szybkiej ucieczki lub ukrycia sie, gdyby zaistniala taka potrzeba. Da¬wal rowniez mozliwosc sledzenia jego mieszkan¬cow, co najprawdopodobniej bylo powodem, dla ktorego ten wlasnie dom przeznaczono na kwatere Damiena na czas gdy przebywal we Francji.
Falon przeszedl przez. hol w kierunku drzwi.
Pierre Lindet, jego ochmistrz, stal przy wejsciu, trzymajac kapelusz, rekawiczki, peleryne z satyno¬wa podszewka i lsniaca hebanowa laske ze zlota galka
Ubrany byl w stroj wyjsciowy, gdyz wybieral sie do opery. Mial spotkac sie z Lafonem, Moreau, architektern Cellerierem, burmistrzem Frochotem, a takze ksiezna d' Abrantes, zona gubernatora Pa¬ryza. Po spektaklu wszyscy byli oczekiwani na przy¬jeciu w Hotel de Ville.
Kiedys byc moze spedzilby taki wieczor dosc mi¬to. Przed slubem… przed poznaniem Aleksy. Te¬raz kazda taka chwila napelniala go przerazeniem.
Panskie okrycie, monsieur. – Pierre podal mu peleryne. Damien narzucil ja na ramiona, zapial ozdobna klamre, po czym zalozyl rekawiczki i wzial laske
Rozumiem, ze moj powoz juz czeka przed domem.
– Oui, monsieur.
– A gdzie Claude-Louis?
Nie widzialem go, monsieur. Wyszedl jakis czas temu i jeszcze nie wrocil.
Damien bezwiednie pokiwal glowa
– Czy cos jeszcze, monsieur?
Nie, to wszystko. Claude-Louis nie musi na mnie czekac. Powiedz mu, zeby kladl sie spac.
Mezczyzna bezszelestnie usunal sie z drogi i Da¬mien ponownie ruszyl ku drzwiom. Jednak czyjs cienki glosik i tupot malych stop osadzily go na miejscu. Spojrzal w strone korytarza i zobaczyl, jak maly Jean-Paul Arnaux biegnie ku niemu, przebierajac szybko nogami, chociaz skreco¬na kostka utrudniala mu zadanie.
– Monsieur! Monsieur!
Damien podniosl malego do gory.
Bonsoir, mon petit, kiedy wrociles do domu? Ciemnowlosy, ciemnooki chlopiec byl na wsi w odwiedzinach u jednego z licznych kuzynow.
Wrocilem dzisiaj, monsieur. Potem mama za¬brala mnie na targ. Chcialem sie przywitac, zanim pojde spac. – Jean-Paul mial dopiero siedem lat, jednak zawsze sprawial wrazenie starszego. Byc moze to wypadek sprzed trzech lat przyczynil sie do tego, ze stal sie dojrzalszy niz inne dzieci w tym wieku.
Damien mocno przytulil malca, czujac ucisk w piersi na mysl o dziecku, jakie mogl miec z Aleksa. – Ciesze sie, ze cie widze. Bez ciebie bylo tu sta¬nowczo zbyt cicho.
W holu pojawila sie jego u.smiechnieta matka.
– Zabiore go, monsieur. – Zona Claude' a, Marie Claire, wziela chlopca i przytulila do swojego obfi¬tego biustu. – Mam nadzieje, ze nie sprawial klo¬potu.
– Jean-Paul nigdy nie sprawia klopotu – odparl Damien nieco chropowatym glosem, gdyz na wi¬dok tej szczesliwej rodziny poczul, ze cos chwyta go za gardlo..
– Bonsoir, monsieur. – Chlopiec pomachal reka ponad ramieniem matki.
– Bonne nuit, mon petit – zawolal za nim Da¬mien. To dziecko bylo jego druga slaboscia. Chcial zachowac dystans, ale chlopiec mu na to nie po¬zwalal. Przywiazal sie do niego, a chociaz ich spo¬tkania byly rzadkie i zwykle krotkie, chlopiec nie¬zmiennie wzbudzal w Damienie cieple uczucia, jak sie wydaje, z calkowita wzajemnoscia.
Damien westchnal, zastanawiajac sie, kiedy oko¬licznosci ulegna zmianie, Ieonczac ich zazyla przy¬jazn.
Ta perspektywa wydala mu sie nader smutna.
Wspomniawszy czasy, gdy na niczym mu nie zale¬zalo, poprawil kolnierz peleryny, lecz nie zdazyl otworzyc drzwi, gdy do srodka wpadl Claude-Lo¬uis, ktory szybko sciagnal bobrowa czapke, az ciemne wlosy opadly mu na czolo. Chwycil Damie¬na za ramiOna.
– Bogu dzieki, ze zdazylem – wysapal.
– O co chodzi? Co sie stalo?
Claude- Louis rozejrzal sie dokola, po czym wskazal gabinet i ruszyl szybkim krokiem w tamta strone. Damien pospieszyl za nim.
– Nie ma czasu, zebym cie przygotowal na te wia¬domosc, wiec powiem od razu. Twoja zona zyje!
Damien podskoczyl, jakby dostal pociskiem. Po¬czul narastajace odretwienie w piersi, przez chwile zapomnial oddychac.,
– Powtorz, zebym byl pewien, ze dobrze cie zro¬zumialem. – Z pewnoscia sie przeslyszal, lecz, Bo¬ze, jakze pragnal, zeby to byla prawda.
– Madame Falon zyje. Jest uwieziona tutaj, w Pa¬ryzu.
– Jesli sie mylisz – powiedzial cicho Damien – to przysiegam, ze nigdy ci tego nie wybacze.
– Nie myle sie, przynajmniej tak sadze. Oczywi¬scie jest tylko jeden sposob, zeby sie przekonac.
– Gdzie ona jest? – Serce Damiena dudnilo w iscie zawrotnym tempie, nie mogl opanowac drzenia rak.
– Wlasnie dlatego musimy sie spieszyc. Jest przetrzymywana w Le Monde du Plaisir, lupanarze nad Sekwana.
Damien na chwile zaniemowil.
– Skad masz pewnosc, ze to Aleksa? Czego sie dowiedziales?
– Pierwsze pogloski o tym pojawily sie jakies trzy dni temu. Pewien marynarz z dokow, ktory byl z dziewczyna pracujaca w Le Monde, powiedzial, ze jest tam jakas Angielka, piekniejsza od Afrodyty. Twierdzil, ze jest nowa w Le Monde, ze zostala sprzedana jako kurtyzana przez dwoch napoleon¬skich zolnierzy.
– To jeszcze nie dowodzi, ze mowil o Aleksie.
– Tak samo pomyslalem i dlatego nic ci nie mowilem. Porozmawialem z kilkoma znajomymi, popro¬silem o pomoc w zamian za wyswiadczone im kiedys przyslugi. Dowiedzialem sie, ze dziewczyna byla ranna, a Celeste Dumaine osobiscie pielegnowala ja i postawila na nogi. Podobno jest przetrzymywa¬na wbrew swojej woli, zas wieczorem pierwszego sierpnia, to znaczy dzisiaj, odbedzie sie licytacja i dziewczyna pojdzie z tym, kto da najwiecej.
Damien syknal przez zacisniete zeby.
– Nom de Dieu. – Spojrzal w kierunku drzwi, lecz po chwili przeniosl wzrok z powrotem na przy¬jaciela. – Jednak wciaz nie mozemy byc pewni, ze to ona. – W tym momencie wszelkie watpliwosci nie mialy juz znaczenia: wiedzial, ze tam pojdzie. Caly oddzial francuskiego wojska nie bylby w sta¬nie go powstrzymac.
– Miejsce jest pod silna straza. Jesli to twoja zo¬na, beda ci potrzebne dokumenty albo Lafon i co najmniej pol tuzina uzbrojonych ludzi.
Damien pokrecil glowa.
– Licytacja mogla juz sie zaczac. Nie mamy cza¬su na to.
– Co wiec zamierzasz?
Bez slowa odwrocil sie i przeszedl przez gabinet.
Z szuflady biurka wyciagnal pistolet, sprawdzil, czy jest nabity, po czym wsunal go do kieszeni pe¬leryny. Nastepnie odsunal wiszacy na scianie ob¬raz, za ktorym znajdowal sie sejf, przez chwile ma¬nipulowal pokretlem szyfrowego zamka, wreszcie wyciagnal ciezki woreczek pelen monet.
Usmiechnal sie szelmowsko kacikiem ust.
– Jesli to moja zona, cena bedzie bardzo wysoka.
A ja nie zamierzam pozwolic sie przelicytowac.
Claude-Louis poklepal przyjaciela po ramieniu.
– Wezme pistolet i pojade z toba.
Damien kiwnal glowa i obaj ruszyli do drzwi.
Boze, jak ja to przezyje? Aleksa spojrzala na wul¬garny bialy gorset, ktory nalozyla na krotka, niemal przezroczysta halke, ledwie zakrywajaca jej poslad¬ki. Piersi miala wypchniete do g{›ry w sposob obna¬zajacy niemal polowe rozowych sutkow. Wzdrygne¬la sie na wspomnienie, jak Celeste dotykala jej w tamtym miejscu, drzacymi rekami nakladajac pu¬der i oblizujac przy tym swoje grube wargi.
Aleksa ubrala sie sama, bo dobrze wiedziala, ze jesli tego nie zrobi, zostanie ubrana na sile. Mada¬me zasznurowala jej gorset, zas Aleksa sama naciag¬nela biale ponczochy i satynowe podwiazki ozdo¬bione malymi rozyczkami. Madame rozczesala jej wlosy i pozostawila je rozpuszczone na plecach, na koniec zwiazala na szyi rozowa wstazeczke.
Aleksa nie plakala. Nie tym razem. Nie dzisiaj. Do tej pory plakala codziennie. Blagala, prosila, kilka razy dostala chloste wierzbowymi rozgami. Madame ostrzegla ja, ze kary beda coraz bardziej dotkliwe, a Murzyn z przyjemnoscia spusci jej po¬rzadne lanie pasem, jesli nadal bedzie nieposluszna. Powiedziala, ze dla czarnucha bedzie to prawdziwa rozkosz, w co Aleksa ani przez chwile nie watpila. Znala juz jego wulgarny usmiech, widziala, jak lu¬bieznie obmacywal inne kobiety. I nigdy nie mial dosc. Zas ona nie miala mozliwosci ucieczki z tego zakladu dla oblakanych, ktory mial byc jej domem.
Nie mogla oczekiwac litosci od nikogo z miesz¬kancow, bo wszyscy uwazali, ze powinna pogodzic sie ze swoim losem.
Pomyslala, ze moze to i racja, gdy stanela u szczytu schodow, spogladajac na zebrany ponizej tlum. Byli tam pijani oficerowie armii napoleon¬skiej, wulgarni handlarze, pokraczni, rozpieszczeni czlonkowie "nowej arystokracji".
Moze i pogodzila sie ze swoim losem, bo nie czula nic poza otepieniem i rezygnacja. Z jej daw¬nej duszy nie pozostalo juz nic.
Obok niej stala madame Dumaine, ktora pochy¬lila sie i pocalo\Vala ja w policzek, jednoczesnie lekko sciskajac jej dlon.
– Nic sie nie boj, ma belle. Na twoja pierwsza noc wybiore mezczyzne wartego twoich wdziekow. Oczywiscie musi mi dobrze zaplacic, ale osobiscie dopilnuje, zeby odpowiednio wprowadzil cie w polswiatek.
Aleksa przygryzla warge. Mezczyzni tloczacy sie w salonie na dole podeszli nieco blizej, podnoszac glowy, wskazujac ja palcami i wulgarnie dowcipku¬jac. Wsrod nich stalo z pol tuzina rozneglizowa¬nych kobiet, ktorych nagie piersi co chwile obma¬cywali, rzucajac prymitywne uwagi.
– Ja… nie moge tego zrobi G – powiedziala Alek¬sa, zbierajac cala odwage, ostatni raz jako kobieta, ktora niemalze byla juz przeszloscia. – Prosze, bla¬gam, niech mnie pani wypusci.
- Предыдущая
- 39/75
- Следующая