Выбери любимый жанр

Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 60


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

60

– Lepiej nic nie kombinuj – ostrzegl terrorysta. – Wygrasz co najwyzej tyle, ze zginie jeden z moich ludzi, ale ja i tak sobie poradze. Wiesz w jaki sposob? Zastrzele… nie, nie ciebie, przyjacielu, ale twojego kapitana Larsena. A teraz pokaz mi, gdzie sa zbiorniki balastowe.

Martinsson bynajmniej nie mial zamiaru ryzykowac zyciem swojego dowodcy. Mial dwadziescia pare lat, a starszemu o cale pokolenie Larsenowi duzo zawdzieczal. Plywal z nim juz przedtem na dwoch innych statkach, pod jego tez dowodztwem wyspecjalizowal sie w obsludze pomp. Darzyl go – podobnie zreszta jak i cala zaloga – wielkim szacunkiem i sympatia. Larsen zawsze bardzo troszczyl sie o zaloge, a przy tym uchodzil za najlepszego marynarza w calej Nordia Line.

Martinsson zaczal wiec poslusznie objasniac terroryscie schemat, na ktorym widac bylo dwadziescia rzedow zbiornikow, po trzy w kazdym rzedzie.

– Tutaj, na samym dziobie, lewy i prawy zbiornik sa pelne ropy. W srodku miedzy nimi jest zbiornik na pomyje… teraz pusty, bo to dopiero pierwszy ladunek. Nie bylo potrzeby plukac zbiornikow, no wiec nie ma pomyj. Nastepny rzad to wszystko zbiorniki balastowe. Byla w nich woda, jak plynelismy z Japonii do Zatoki. Teraz jest w nich tylko powietrze. Dzialaja jak pontony.

– Otworz zawory miedzy tymi zbiornikami balastowymi i zbiornikiem na pomyje! – rozkazal bandyta. Martinsson wahal sie przez chwile.

– Rob, co mowie!

Marynarz nacisnal trzy kwadratowe przyciski na konsolecie. W jej wnetrzu odezwal sie cichy brzeczyk. A cwierc mili przed nimi, gleboko pod pokladem, szeroko otworzyly sie klapy, wielkie jak drzwi od garazu, laczac cztery zbiorniki w jeden zespol o lacznej pojemnosci 80 tysiecy ton. Dowolny plyn, wlany do jednego z tych zbiornikow, mogl teraz przeplywac swobodnie do pozostalych.

– Gdzie jeszcze sa zbiorniki balastowe? Martinsson pokazal palcem srodek statku.

– Tutaj sa nastepne trzy, w jednym rzedzie od burty do burty.

– Zostaw je w spokoju. Ile jeszcze jest takich zbiornikow?

– W sumie jest ich dziewiec. Ostatnie trzy sa tuz pod nadbudowka, tez w jednym rzedzie.

– Otworz zawory pomiedzy tymi zbiornikami – polecil terrorysta, i Martinsson bez szemrania zrobil, co mu kazano.

– W porzadku. Teraz powiedz, czy mozna bezposrednio polaczyc zbiorniki na rope z balastowymi?

– Nie. Nie ma zadnego polaczenia miedzy tymi systemami.

– Trudno, zmienimy troche plan… Otworz wszystkie zawory miedzy zbiornikami z ropa… wszystkie, tak zeby cala piecdziesiatka byla ze soba polaczona.

Trzeba bylo az pietnastu sekund, by nacisnac wszystkie niezbedne przy tej operacji wylaczniki na konsolecie. W czelusciach statku, w gestej czarnej cieczy, otwieraly sie szeroko dziesiatki wielkich klap; tankowiec przeksztalcal sie w jeden olbrzymi zbiornik, mieszczacy w sobie milion ton ropy. Martinsson patrzyl ze zgroza na swoje dzielo.

– Jesli statek zatonie z chocby jednym zbiornikiem peknietym, caly milion ton wyplynie na powierzchnie – mruknal do siebie, ale terrorysta to uslyszal.

– Tym bardziej odpowiednie wladze beda sie starac, zeby nie zatonal. Gdzie jest glowny wylacznik pradu dla pomp obslugujacych zawory?

Martinsson wskazal na skrzynke polaczen elektrycznych na scianie pod sufitem. Terrorysta otworzyl ja i przesunal w dol raczke kontaktu. Nastepnie wyjal dziesiec bezpiecznikow i schowal je do kieszeni. Szef pomp patrzyl na to wszystko z rosnacym przerazeniem. Teraz nie mozna juz bylo zamknac wewnetrznych polaczen miedzy zbiornikami. Byly oczywiscie zapasowe bezpieczniki, i wiedzial, gdzie sa schowane. Ale przeciez on sam bedzie zamkniety w magazynie farb. A nikt, kto nie zna dobrze tego pomieszczenia, nie znajdzie tych bezpiecznikow dostatecznie szybko, by w pore uruchomic zbawcze klapy.

Bengt Martinsson wiedzial – bo na tym polegala jego praca – ze zaden tankowiec nie moze byc napelniany ani rozladowywany w sposob dowolny. Jesli napelnisz tylko zbiorniki z prawej burty, zostawiajac puste wszystkie inne, statek przewroci sie i zatonie. Jesli napelnisz tylko lewe – przewroci sie na druga burte. Jesli zaladujesz przod, a nie zrownowazysz tego na rufie – pograzy sie dziobem pod wode, a rufa zawisnie w powietrzu; i odwrotnie, zatonie, jesli napelnisz zbiorniki rufowe, pozostawiajac w dziobowych tylko powietrze. Ale i z balastem trzeba sie obchodzic ostroznie. Jesli zbiorniki na dziobie i na rufie wypelnia sie woda, a srodkowe pozostana puste, statek wygnie sie w luk, niczym akrobata wykonujacy salto przez plecy. Tankowce nie sa przeznaczone do takich akrobacji. Masywny kregoslup “Freyi” peklby w takim przypadku jak zapalka.

– Jeszcze jedno pytanie. Co bedzie, jesli otworzymy wszystkie piecdziesiat klap kontrolnych na pokladzie?

Martinssona ogarnela nagle piekielna pokusa, by rzeczywiscie to zrobic. Pomyslal jednak o kapitanie Larsenie, trzymanym pod bronia trzy pietra wyzej. Przelknal sline i powoli wycedzil:

– Bez aparatow tlenowych wszyscy zginiecie.

I wyjasnil zamaskowanemu czlowiekowi, ze kiedy zbiorniki sa napelnione, miedzy powierzchnia cieczy a pokrywa gromadza sie gazy, wyzwalajace sie z ropy naftowej. To bardzo lekkie gazy i silnie wybuchowe. Gdyby nie byly systematycznie odprowadzane, przeksztalcilyby statek w gigantyczna bombe.

Scisle biorac, tylko starsze systemy zabezpieczajace rzeczywiscie odprowadzaly wybuchowy gaz na zewnatrz; specjalne pompy wysysaly go ze zbiornikow i wyrzucaly ponad poklad, skad, lzejszy od powietrza, natychmiast sie ulatnial. Na nowszych statkach stosowano inny, znacznie bezpieczniejszy system. Obojetny gaz, pochodzacy ze spalin silnika glownego, wtlaczano do zbiornikow, by wyprzec z nich tlen; ten obojetny gaz skladal sie w przewazajacej czesci z dwutlenku wegla. W gornej czesci zbiornikow powstawala w ten sposob calkowicie beztlenowa atmosfera, w ktorej nic nie moglo sie zapalic, niemozliwe bylo nawet powstanie iskry. Kazdy zbiornik mial jednak swoja klape kontrolna o srednicy okolo jednego jarda; gdyby ktos otworzyl taka klape, nie stosujac zadnych zabezpieczen, natychmiast znalazlby sie w gestej chmurze ciezkiego gazu, siegajacego wyzej niz glowa czlowieka. Udusilby sie oddychajac atmosfera calkowicie pozbawiona tlenu – zanim wiatr zdazylby rozwiac chmure.

– Dziekuje za ostrzezenie – powiedzial terrorysta. – Kto z zalogi zna sie na aparatach tlenowych?

– Dysponuje nimi pierwszy oficer. Ale oczywiscie wszyscy umiemy ich uzywac. Bylo specjalne szkolenie.

Dwie minuty pozniej Martinsson znalazl sie z powrotem w magazynie lakierow wraz z innymi czlonkami zalogi. Byla piata.

W czasie gdy szef terrorystow przebywal w centrali kontroli ladunku, a jeden z jego podwladnych pilnowal Thora Larsena – pozostala piatka zajmowala sie rozladowywaniem kutra. Teraz dziesiec walizek z materialami wybuchowymi stalo juz na srodpokladziu “Freyi” w poblizu trapu, a zamaskowani ludzie czekali na dalsze instrukcje szefa. Tym razem polecenia byly krotkie i zwiezle. W przedniej czesci kadluba odkrecono i odsunieto pokrywy dwu zbiornikow balastowych, lewego i prawego; w kazdym otworze mozna bylo dostrzec pierwsze szczeble drabiny schodzacej w czarna, wypelniona stechlym powietrzem przepasc. W rzeczywistosci drabina miala osiemdziesiat stop dlugosci i siegala az do dna zbiornika.

Azamat Krim sciagnal z glowy maske, wcisnal ja do kieszeni i z latarka zszedl do pierwszego zbiornika. Za nim, na dlugich linach, spuszczono dwie walizki. Na dnie zbiornika Krim umiescil jedna walizke przy burcie “Freyi” i przymocowal ja sznurem do przebiegajacego w tym miejscu pionowo stalowego zebra. Druga walizke otworzyl, a jej zawartosc podzielil na dwie czesci: polowa powedrowala pod przednia sciane zbiornika, za ktora znajdowalo sie 20 tysiecy ton ropy naftowej; druga trafila pod tylna sciane, za ktora bylo drugie 20 tysiecy ton ropy. Potem Krim oblozyl ladunki starannie workami z piaskiem, aby skoncentrowac sile wybuchu na stalowych grodziach. Upewniwszy sie, ze zapalniki sa na wlasciwych miejscach i ze maja kontakt z urzadzeniem spustowym, powrocil na poklad.

Cala te procedure powtorzyl w drugim zbiorniku dziobowym, a nastepnie w obu bocznych zbiornikach balastowych pod nadbudowka. W ten sposob wykorzystal juz osiem walizek. Dziewiata umiescil w srodkowym zbiorniku na srodokreciu – nie po to, zeby i do niego wpuscic kaskady wody morskiej, ale po to, by przyspieszyc pekniecie kilu, kiedy zbiorniki dziobowe i rufowe beda juz rozerwane.

Dziesiaty ladunek trafil do maszynowni. Tutaj Krim uzbroil go w zapalnik i ulozyl w miejscu, gdzie krzywizna kadluba zbiega sie z grodzia oddzielajaca maszynownie od magazynu farb. Ladunek byl dostatecznie silny, by rozerwac jednoczesnie obie grube blachy. Jesli zostanie zdetonowany, ludzie uwiezieni w magazynie, nawet jesli przezyja wybuch, potopia sie w wodzie, ktora tutaj, kilkadziesiat stop pod powierzchnia morza, wedrze sie z sila Niagary.

Byla szosta pietnascie i nad pustym pokladem “Freyi” zaczynalo juz switac, kiedy Krim zameldowal Drake'owi:

– Andrij, ladunki rozmieszczone i uzbrojone. Ale, prawde mowiac modle sie, zeby nigdy nie wybuchly.

– To nie bedzie potrzebne. Wystarczy pokazac je kapitanowi Larsenowi. Jak zobaczy i zrozumie, sam zacznie przekonywac wladze. I beda musieli zrobic to, czego zadamy. Nie beda mieli wyboru.

Terrorysci wypuscili teraz z prowizorycznego wiezienia dwoch marynarzy, dali im stroje ochronne, maski gazowe i butle z tlenem. Tak wyposazeni, marynarze przewedrowali przez caly poklad od dziobu do nadbudowki, otwierajac po kolei klapy kontrolne wszystkich piecdziesieciu zbiornikow z ropa. Kiedy robota byla skonczona, wrocili do magazynu farb. Stalowe drzwi zamknieto od zewnatrz i starannie dokrecono dwie mocujace sruby; mialy tak pozostac az do momentu, gdy dwaj berlinscy wiezniowie znajda sie bezpieczni w Izraelu.

O szostej trzydziesci Andrew Drake, nadal zamaskowany, wrocil do kajuty kapitana. Ciezko opadl na fotel naprzeciw Larsena, po czym opowiedzial mu dokladnie o wszystkim, co zrobiono na statku. Norweg patrzyl nan pozornie nieporuszony. Z kata kabiny mierzyla w niego bez przerwy lufa automatu. Skonczywszy swoja relacje, Drake wyjal z kieszeni czarne plastikowe pudelko i pokazal je kapitanowi. Bylo nie wieksze niz dwie zlozone razem paczki papierosow; w srodku obudowy znajdowal sie jeden czerwony przycisk, a z naroznika wystawala krotka, zaledwie czterocalowa antena.

60

Вы читаете книгу


Forsyth Frederick - Diabelska Alternatywa Diabelska Alternatywa
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело