Выбери любимый жанр

Tomek na Czarnym L?dzie - Szklarski Alfred - Страница 46


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

46

Wierny Sambo zmartwil sie perspektywa rozstania z Tomkiem, pobiegl wiec natychmiast do Wilmowskiego, by prosic o pozwolenie na wziecie udzialu w wyprawie. Lowcy lubili roztropnego Murzyna, totez bez trudnosci uzyskal zgode.

W przeciagu jednego dnia mala ekspedycja byla gotowa do drogi. Energiczny Smuga juz nastepnego ranka dal haslo do wymarszu. Karawana zegnana zyczliwymi okrzykami opuscila oboz i wkrotce zniknela w gaszczu dzungli.

Z wolna posuwano sie przez spowita wiecznym mrokiem platanine drzew i krzewow. Nieraz jakis zwalony, butwiejacy olbrzymi pien zagradzal droge, czasem trzeba bylo omijac cale polacie lezacego pokotem lasu. Tomek slusznie odgadl, ze tylko sama natura mogla dokonywac podobnych spustoszen. Wierzcholki drzew byly tak mocno splatane lianami, ze jeden zwalony huraganem olbrzym pociagal za soba kilka innych. Las padal, a na nim wyrastaly nowe gaszcze, jeszcze bardziej powiklane i mroczne. Dzungla zazdrosnie strzegla swych naturalnych bogactw przed zachlannoscia czlowieka. Nie tkniete przez nikogo rosly tu wspaniale drzewa mahoniowe, rozane i koralowe, nie braklo tam rowniez palm kokosowych, drzew kauczukowych i bambusow.

Smuga nie zrazal sie przeszkodami, wymijal zwalone pnie, przez mur pnaczy polecil torowac sciezke i parl naprzod. Moczary lustrowal uwaznym wzrokiem, a tam, gdzie wieczny mrok zawezal zbytnio pole widzenia, czujnie nasluchiwal. Bezmierna dzungla pulsowala zyciem. Miliardy owadow sciagaly na zer roznorodne ptaki. W poblizu dziko rosnacych brzoskwin rozlegal sie krzyk malp i papug, a nad polami pokrytymi bujnym, barwnym kwieciem unosily sie roje pszczol.

Pewnego dnia karawana zatrzymala sie na krotki wypoczynek na malej polanie. Murzyni szybko rozpalili ognisko, aby ugotowac kompot z dzikich brzoskwin. W pewnej chwili Tomek spostrzegl zabawnego, malego ptaka. Otoz przypominajacy swym wygladem wrobla ptaszek przelatywal z galezi na galaz, odzywajac sie donosnym, dzwiecznym glosem. Chlopcu wydalo sie, ze pragnie za wszelka cene zwrocic na siebie uwage. Ptak odlatywal stale w jednym kierunku, lecz powracal i nawolywaniem zdawal sie wpraszac na przewodnika. Ubawiony Tomek obserwowal jego dziwne zachowanie, przy czym przyjrzal mu sie dokladnie. Ptak mial mocny dziob, krotkie nogi i ogon oraz dlugie skrzydla. Murzyni rowniez zainteresowali sie pierzastym natretem. Tragarze ozywieni pokazywali sobie ptaka, nad czyms sie naradzali, a Smuga odezwal sie do chlopca:

– Widze, ze idzie ci slina na plaster swiezego miodu.

– Wcale nie mysle o miodzie – zaoponowal chlopiec. – Po prostu przygladalem sie temu zabawnemu ptakowi, ktory zachowuje sie tak, jakby nas zachecal, zeby za nim isc.

– Naprawde nie znasz tego ptaka? – zdziwil sie Smuga.

– Pierwszy raz zwrocilem na niego uwage przed chwila – powiedzial Tomek.

– Wobec tego tym bardziej musze pochwalic twa spostrzegawczosc, gdyz ptak ow naprawde zacheca nas do podebrania pszczolom miodu. To jest miodowod57 [57 Cuculus indicator. ], odznaczajacy sie szczegolnym upodobaniem w doprowadzaniu ludzi do pszczelich uli.

– Jezeli tak jest w rzeczywistosci, to nad czym sie zastanawiaja nasi towarzysze? – zawolal Tomek. – Mam ogromna ochote na plaster swiezego miodu!

– Murzyni naradzaja sie, gdyz nie sa pewni, czy mozna tym razem zawierzyc miodowodowi. Widzisz, niektorzy krajowcy twierdza, ze ptak czesto zwodzi i zamiast do miodu, naprowadza ludzi na dzikie zwierzeta.

– Czy miodowody naprawde wciagaja ludzi w zasadzki?

– Naleza one do najbardziej znanych ptakow Afryki. Poza tym dwa ich gatunki zyja w polnocno-wschodnich Indiach, mniej wiecej na terytorium Sikkim, i na Borneo. Ptaki te przewaznie wioda ludzi lub zwierzeta-miodojady do ula pszczol, lecz czasem prowadza rowniez do miejsc, w ktorych znajduje sie cos dla nich specjalnie interesujacego.

– Zaryzykujmy tym razem – zaproponowal chlopiec. – Nie mamy sie przeciez czego obawiac, a miod jest bardzo pozywny. Juz mi obrzydly konserwy!

– Prawda, brachu, prawda! – przywtorzyl bosman. – Murzyniaki we wszystkim upatruja niezwyklosci, ale nie boj sie, tylko idz naprzod, a ich straszydlo okaze sie po prostu omszalym pniakiem. Ciekaw jestem, co ptaszyskom przychodzi z tego, ze doprowadzaja ludzi do ula pelnego miodu? Moze naleza one do jakiejs dobroczynnosci afrykanskiej?

Bosman zarechotal ze swego dowcipu, lecz Smuga odparl:

– Miodowody wiedza, ze po zniszczeniu gniazda przy podbieraniu miodu zawsze pozostanie tam dla nich jakis smaczny plaster oraz larwy pszczol, ktorymi sie chetnie zywia.

– Jezeli tak, to idziemy za naszym miodowodem! – orzekl bosman. – Tomek, Sambo i kto tam potrafi podkurzac pszczoly, dalej, za mna!

Dwoch tragarzy natychmiast zglosilo sie na ochotnika. Od czasu oblawy na goryle Murzyni bez namyslu gotowi zawsze byli towarzyszyc marynarzowi. Sambo zabral duze naczynie na miod, a miodowod krzyczal radosnie, widzac, iz ludzie przyjeli wezwanie.

Ptak zachowywal sie przyjacielsko i roztropnie. Odfruwal jedynie na taka odleglosc, by ludzie mogli za nim nadazyc, przysiadal na galeziach krzyczac glosno, czasem pomknal jak strzala udowadniajac, ze doskonale zna droge, lecz zaraz wracal i zachecal do szybszego marszu. Wkrotce doprowadzil podroznikow do starego drzewa. Sambo wypatrzyl duza dziuple, wokol ktorej krazyly pszczoly.

Murzyni glosno chwalili zmyslnego ptaka i bez zwloki nazbierali wilgotnych galezi. Plonacy wiechec wydzielal chmure gryzacego dymu. Okazalo sie, ze Sambo byl zrecznym pszczelarzem. Z wielka wprawa odegnal pszczoly krazace wokol dziupli, po czym wydusil broniace sie zaciekle w naturalnym ulu owady. Po polgodzinie napelnil duze naczynie plastrami wybornego, czerwonego miodu. Murzyni lakomie rzucili sie na ociekajace slodycza plastry. Nie zwracali nawet uwagi, iz zawieraly one sporo niezywych pszczol, ktore zjadali razem z czescia wosku. Dziupla byla tak obficie zaopatrzona, ze nasi “pszczelarze” zabrali zaledwie czesc miodu. Ptak obserwowal ich z galezi sasiedniego drzewa. Gdy odchodzili, rozpoczal triumfalne trele. Potem pofrunal do dziupli, by wyprawic sobie wspaniala, dobrze zasluzona uczte.

Wieczorem przy ognisku glownym tematem rozmow byly najrozmaitsze przezycia ludzi, ktorzy ulegli zwodniczym nawolywaniom miodowodow. Naraz w czarnej czelusci dzungli dalo sie slyszec odlegle dudnienie. Lowcy natychmiast zamilkli. Glos tam-tamow zwiastowal obecnosc ludzi. Kim oni byli? Niespodziewane spotkania w dzungli zawsze napawaly obydwie strony obawa. Moze byli to zdradliwi Pigmejczycy Bambutte, a moze ludozercy zwolujacy sie na wyprawe? Tak biali lowcy, jak i Murzyni stracili naraz ochote do dalszej pogawedki. Byla to noc pelna napiecia i oczekiwania. Szelest krzewow, trzask lamanej galezi badz jakis nieznany glos dochodzacy z dzungli natychmiast podrywaly lowcow na nogi. W takich chwilach z duza ulga obserwowali Dinga, ktory leniwie unosil powieki i sennie spogladal na czuwajacych ludzi. Po nie przespanej nocy ruszyli o swicie w droge. Zwartym szykiem kroczyli przez gaszcz. Smuga z Dingiem znajdowali sie na samym czele, podczas gdy Tomek i bosman ubezpieczali tyly. Bez przeszkod przebyli okolo trzech kilometrow. Teraz weszli w naturalny szpaler utworzony przez lesne olbrzymy. Nagle Dingo okazal niepokoj. W tej samej niemal chwili rozbrzmial przerazliwy krzyk. Geste krzewy miedzy drzewami rozchylily sie bezszelestnie. W polmroku zieleni ukazaly sie prawie nagie, brazowoczarne ciala afrykanskich karlow. Ich twarze o dlugich gornych wargach, splaszczonych, wkleslych, szerokich nosach pomalowane byly biala i czerwona farba. Pigmejczycy trzymali w rekach napiete luki. Groty strzal kierowali prosto w piersi podroznikow.

Smuga powiedzial kilka slow powitalnych. Postapil krok ku karlom, lecz ostry krzyk Pigmejczyka o mocno pomarszczonej twarzy osadzil go na miejscu. Ciasne kolo polnagich cial okrazylo karawane. Groty strzal grozily ze wszystkich stron.

Tomek i bosman stali ramie przy ramieniu z karabinami gotowymi do strzalu, lecz wszyscy zdawali sobie sprawe, ze nawet bron palna nie uratuje ich przed zatrutymi strzalami. Coraz wiecej Pigmejczykow wychylalo sie z zarosli. Dingo zjezyl siersc, wyszczerzyl kly, ale Smuga trzymal go krotko na smyczy.

– Rozpedzilbym tych pedrakow, ale te ich patyki moga byc zatrute – gniewnie syknal bosman.

Jakby w odpowiedzi Pigmejczycy znow mocniej napieli cieciwy lukow. Drugi szereg malych wojownikow dzungli pochylil dzidy. Sytuacja stawala sie coraz grozniejsza. Obydwie strony mierzyly sie nieufnym wzrokiem.

– Siadajcie wszyscy na ziemi – glosno rozkazal Smuga i pierwszy usiadl na podwinietych nogach.

Tragarze powoli zlozyli bagaze. Przykucneli blyskajac niespokojnie oczyma. Tymczasem Smuga, jakby nie widzial wymierzonych w siebie strzal, spokojnie wydobyl z kieszeni fajke, nabil ja tytoniem i wlozyl do ust. Teraz z nieprzemakalnego woreczka wyjal pudelko zapalek. Na widok plonacej zapalki wsrod Pigmejczykow rozlegl sie szmer podziwu. Twarze ich stracily dziki, grozny wyraz. Z ciekawoscia ludzi pierwotnych obserwowali kazdy ruch bialego lowcy.

– Inuszi, podaj mi woreczki z sola i tytoniem – polecil Smuga.

Olbrzymi Masaj podniosl sie z ziemi. Pigmejczycy natychmiast zaciesnili krag, lecz jakby zapomnieli o trzymanych w rekach lukach. Zaciekawieni wspinali sie na palce, aby lepiej widziec kazdy ruch Inusziego. Nie czynili tez wrogich gestow, gdy zblizyl sie do Smugi z zadanymi przez niego dwoma woreczkami. Smuga wyjal z kieszeni notes, wydarl z niego dwie kartki. Na jedna nasypal troche soli, a na druga tytoniu. Obydwa papierki polozyl przed soba. Teraz reka wykonal zapraszajacy ruch w kierunku starego Pigmejczyka.

Karzel ani drgnal. Smuga spokojnie pykal fajeczke, spod oka zerkajac na Pigmejczykow. W koncu stary Bambutte, nie opuszczajac napietego luku, krok za krokiem zblizyl sie do Smugi. Byla to denerwujaca chwila. Lowcy odetchneli! Staruch przykucnal i odlozyl bron. Najpierw podniosl papierek z tytoniem. Powachal, kiwnal welnista glowa, po czym polizal palec, dotknal nim soli i wlozyl do ust. Proba musiala wypasc zadowalajaco, poniewaz zaraz posypal tyton sola i razem z papierkiem wepchnal do ust. Widocznie byl to nie lada przysmak. Na jego twarzy pojawil sie przyjazny usmiech. Pelnymi ustami zagadal cos do swych towarzyszy. Ci natychmiast zdjeli strzaly z cieciw lukow. Zblizali sie do Smugi, ktory podniosl sie i kazdemu sypal do garsci troche soli i tytoniu. Prawdopodobnie uwazali papier za nie znany sobie smakolyk, gdyz jeden z Pigmejczykow pokazal na migi kieszen mieszczaca notes. Smuga z najwieksza powaga wydobyl go i kazdemu Pigmejczykowi wreczyl po jednej kartce. Pierwsze lody zostaly przelamane. Dla zaciesnienia wiezow przyjazni Smuga ofiarowal Pigmejczykom po sznurku szklanych korali. Teraz nabrali zaufania do dziwnego czlowieka o bialej skorze. Niektorzy pocierali twarz podroznika dlonia, aby sprawdzic czy sie przypadkiem nie pomalowal biala farba. Byli zdumieni, gdy rece ich pozostaly nie “zbrudzone”.

46

Вы читаете книгу


Szklarski Alfred - Tomek na Czarnym L?dzie Tomek na Czarnym L?dzie
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело