Diabelska wygrana - Kat Martin - Страница 41
- Предыдущая
- 41/75
- Следующая
Kiedy zobaczyl ja zwiazana i zakneblowana, ogarnela go zlosc, ale powoli napiecie ustapilo. Cokolwiek sobie myslala, na pewno by go nie zdra¬dzila, a wkrotce on sam przyniesie jej wolnosc.
Przyklakl obok lozka, patrzac jej prosto w oczy, w ktorych znalazl niepewnosc, cierpienie i nadzie¬je zmieszana ze strachem.
Nachylil sie i delikatnie ujal dlonmi jej twarz. – Juz dobrze, cherie. Musisz mi zaufac.
Kiwnela glowa, zamykajac oczy. Spod gestych ciemnych rzes wyplynelo kilka lez. Kiedy pochylil sie i scalowal je, spiete cialo Aleksy nieco sie roz¬luznilo. Rozwiazal knebel i wyjal go z jej ust. Obli¬zala drzace wargi.
– Nie boj sie – powiedzial na tyle glosno, zeby uslyszala go Celeste. – Nie zrobie ci nic zlego. – Nachylil sie i pocalowal ja, przebiegajac jezy¬kiem po jej ustach. Przypominal sobie ich smak, walczac z przemoznym pozadaniem, jakie nagle na niego splynelo. Wsunal jezyk do srodka, do¬tknal nim wilgotnych kacikow jej ust. Kolejny po¬calunek juz odwzajemnila, delikatnie piescila go jezykiem, mowiac tym sposobem to, czego nie smiala wyrazic slowami.
Przesunal dlonie po ramionach Aleksy, wargami muskal jej szyje, pozostawiajac wilgotne slady po goracych pocalunkach.
– Zaufaj mi – powtorzyl, myslac o kobiecie sie¬dzacej tuz obok. Wiedzial, czego ona oczekuje, wiec ujal dlonia i scisnal piers Aleksy, az male podmalowane na rozowo sutki zrobily sie twarde i nabrzmiale.
Aleksa jeknela cicho, po czym spojrzala na Ce¬leste i zarumienila sie wstydliwie.
– Czy chcesz, zeby madame Dumaine wyszla? – spytal.
Kiwnela glowa.
– Niedlugo wyjde, moja ty golabeczko – obieca¬la Celeste. – Niedlugo bedziesz go miala tylko dla siebie.
Damien przeklal ja w myslach. Pochyliwszy sie, zaczal calowac sliczne piersi swojej zony, zlizujac jezykiem warstwe pudru. Staral sie nie zwracac uwagi na jego erotyczny, slodko-gorzki smak. Cho¬ciaz wcale tego nie chcial, poczul sztywnosc w no¬gawce obcislych czarnych spodni. Bylo mu z tym niewygodnie, wiec poruszyl sie, przesuwajac na¬brzmiala meskosc wyzej, w kierunku brzucha.
Siegnal do jedwabnej wstegi, ktora Aleksa miala zwiazane nadgarstki, rozwiazal ja i uwolnil dlon. Znowu pocalowal piers, delikatnie ciagnac zebami sutek. Jeknela cicho, wsuwajac palce w jego wlosy. Kiedy wygiela plecy, otworzyl usta, zeby jeszcze bar¬dziej sie nia nasycic. Smak miekkiej, gladkiej skory sprawil, ze Damien niemalze zapomnial, gdzie jest, zapomnial, ze obserwuje Ich siedzaca w pokoju Francuzka. Rozwiazal wezel krepujacy drugi nad¬garstek Aleksy, a ona objela go obiema rekami za szyje. Calowal ja dlugo i namietnie, wsuwajac gleboko jezyk, ktorym kosztowal ja niczym miod.
– Mon Dieu, alez ty jestes slodka – szepnal, zwal¬czajac kolejna fale pozadania. Zly byl na siebie, ze nie potrafi sie opanowac, jeszcze bardziej wsciekly na kobiete, przez ktora znalezli sie w takim polo¬zemu.
Aleksa zaczela cos mowic, lecz uciszyl ja kolej¬nym glebokim i goracym pocalunkiem, po ktorym oboje zadrzeli, leqwie swiadomi otoczenia. Boze, jakze jej pragnal. Zyla, byla jego, nigdy jeszcze nie potrzebowal jej tak bardzo jak teraz.
Rece Damiena bladzily po jej brzuchu, minely plaska czesc pod pepkiem, wreszcie palce wsunely sie w gestwine kasztanowych wloskow. W tym mo¬mencie mimowolnie zareagowala cichym wes¬tchnieniem. Przysunela swoje cialo w kierunku je¬go dloni. Gdy nabrala gwaltownie powietrza i po¬ciagnela sznurki, ktorymi miala przywiazane nogi do lozka, Damien znieruchomial, uswiadomiwszy sobie, co zamierzal zrobic. Mial lzy w oczach, prze¬klinal sie za wlasna glupote
Spojrzal swidrujacym wzrokiem na Celeste.
– Czy zostawi nas pani samych, czy tez ta dziew¬czyna ma cierpiec z powodu pani perwersyjnych upodoban?
Celeste wstala. Byla wyraznie poirytowana, wiec Damien przygotowal sie na jej ogluszenie. Mial nadzieje, ze zdazy to robic, zanim ona krzyknie. Jednak w tym momencie spostrzegla lzy na policz¬kach Aleksy.
– Ma pan racje, monsieur – westchnela. – To moja wina. Ona nie ma doswiadczenia w takich sprawach. Przeciez jest mnostwo czasu, n'esl ce pas? Moze kiedys, w przyszlosci…
Damien usmiechnal sie.
– Madra z pani kobieta, madame Dumaine. Mo¬ze pani spac spokojnie. Ta pani cudowna belle An¬glaise jest w dobrych rekach.
Celeste odpowiedziala usmiechem i ruszyla do drzwi.
– Baw sie dobrze, moja golabeczko – powiedzia¬la. Wyszla na korytarz i zamknela za soba drzwi.
Damien natychmiast odwrocil sie do Aleksy.
Szybkimi, pewnymi ruchami zdjal wiezy z jej ko¬stek i wzial ja w ramiona.
– Aleksa slodki Jezu, myslalem, ze nie zyjesz!
– Damien – Objela go z calej sily, placzac mu prosto w ramie. Trzymala go mocno, jakby sie bala, ze go wypusci.
– Juz dobrze, cherie, teraz juz nikt cie nie skrzywdzi. – Trzy.mal ja w ramionach jeszcze chwile, calujac, gladzac po wlosach. W koncu siegnal po peleryne i troskliwie owinal nia Alekse.
– Jak stad wyjdziemy? – spytala. – Ta kobieta za¬blokowala okna.
Podszedl do nich i odsunal ciezkie zaslony z fredzlami. Waskie okna byly zabite od zewnatrz grubymi poprzecznymi belkami. Teraz deski wisia¬ly luzno na jednym koncu, zas wystraszony Clau¬de-Louis stal na malutkim balkoniku z zelazna ba¬lustrada
– Szybko – powiedzial. – Lada chwila moga za¬uwazyc karete.
Damien skinal glowa, wdzieczny, ze przyjacielo¬wi udalo sie ustalic, w ktorym byli pokoju. Wrocil do lozka, wsunal reke pod kolana Aleksy, podniosl ja i zaniosl do okna. Przekazal zone w rece przyja¬ciela i jednym susem przesadzil barierke i zesko¬czyl na ulice.
– Jestem gotow – powiedzial, patrzac do gory.
Zanim Aleksa zdazyla sie zorientowac, z dusza na ramieniu leciala w powietrzu, by wyladowac w silnych ramionach czekajacego na dole meza.
– Wszystko w porzadku? – spytal, usmiechajac sie czule. Potwierdzila ruchem glowy, wtulajac sie w niego i mocno obejmujac go za szyje
Po chwili znalezli sie w karecie, gdzie ostroznie posadzil ja sobie na kolanach. Mezczyzna nazywany Claude wspial sie na koziol, chwycil lejce i smagnal konie do szybkiego klusa ciemna, waska uliczka
Ostroznie odsunal z jej policzka kosmyk wlo¬sow.
– Nie zostalas… oni nie skrzywdzili cie, prawda?
– Pokrecila glowa. – Bogu dzieki. – Ujal w dlonie twarz Aleksy i pocalowal ja
Byl to goracy, namietny pocalunek, ktory podsy¬cil w nim ogien rozpalony w obskurnym pokoiku na gorze. Wtedy wstydzila sie swojej wlasnej reak¬cji. Ale teraz byli juz sami, wiec oddala pocalunek, rozchylajac usta, zapraszajac do srodka jego jezyk, drazniac go, czujac gladkie, sliskie miesnie, przy¬wodzace na mysl jeszcze jeden gladki miesien, kto¬ry znowu bardzo pragnela poczuc w sobie.
– Damien, tak strasznie za toba tesknilam… J ego pocalunek byl delikatny i gleboki.
– Gdybym wiedzial… gdyby istniala najmniej sza nawet szansa, ze zyjesz… – Calowal jej oczy, nos, usta, potem rozchylil peleryne i calowal jej piersi. Ogarnialy go coraz goretsze plomienie zadzy, wy¬mykajacej sie spod kontroli.
Ssal i draznil, zataczal jezykiem kolka wokol sutka, ciagnac go lekko, jeszcze bardziej podsyca¬jac ogien. Czula jego dlonie na posladkach, ktore delikatnie ugniatal, wywolujac nawrot podniece¬nia w wilgotnym miejscu miedzy nogami.
– Damien… – wyszeptala, rozpinajac mu koszu¬le, aby moc go dotykac. Przesunela dlonia po na¬pietych, twardych miesniach jego piersi, ktore poddawaly sie, by po chwili zesztywniec. Powiodla palcem po plaskim, miedzianym sutku, muskajac czarne krecone wloski na piersi. Po chwili posadzil ja na kanapie, przycisnal do obitego skora oparcia. Czula na swoim rozgrzanym ciele chlodna i gladka satynowa podszewke jego peleryny.
Calowal ja gleboko, dziko, po chwili rozchylil jej nogi i zajawszy pozycje miedzy nimi, rozpial spodnie. Siegnela po jego czlonek drzaca dlonia, chciala go dotknac, poczuc w sobie, zupelnie ope¬tana pozadaniem i czyms jeszcze, co wstydzila sie nazwac po imieniu.
– Pomalutku, ma cherie – powiedzial, wsuwajac czubek do srodka. Lecz ona nie chciala pomalut¬ku, i on rowniez nie spelnil obietnicy. Pchnal moc¬no do przodu, wypelniajac ja do konca. Kazdy cal jego meskosci pulsowal zwierzecym ogniem. Na chwile znieruchomial, jakby sycil sie jej zwarto¬scia, by zaraz wysunac sie i znowu uderzyc z pelna moca Wychodzil i wchodzil, goraczkowo wbijal sie w nia jak szaleniec, chlonac rozkosz, lecz zara¬zem odwzajemniajac sie tym samym, gdyz oboje byli ogarnieci dzika zadza.
– Damien! – krzyknela, gdy wnikal w nia mocno, gleboko, rozgrzewajac jej krew, pobudzajac serce do jeszcze szybszego bicia, wywolujac bol niezaspo¬kojenia w ledzwiach. Chwycila go mocno, zblizajac sie do spelnienia. Kareta kolysala sie, dudniac glospo na kamiennych ulicach, ko'rlskie kopyta uderzaly o bruk, tak jak on co chwila uderzal w nia.
Za kilka sekund wzleciala, wzbila sie przez plo¬mienie niczym feniks, pokonujac ostatnia granice. Oslepily ja przepelnione slodycza wirujace kola. Przepelnily ja radosc i rozkosz tak ogromna, ze mo¬gla od nich umrzec w kazdej nastepnej sekundzie.
Szepczac imie zony, dolaczyl do niej, mocno pra¬cujac biodrami, az zalal ja swoim nasieniem. Byla od niego mokra, klejaca, rozgrzana, lecz to nie mia¬lo znaczenia. Przyszedl po nia, uratowal od losu gorszego niz smierc! Jutro pomysli o tym wieczorze i wszystkim, co sie wydarzylo. Jutro zmierzy sie z wyrzutami sumienia, lojalnoscia, przygotuje sie na ten nowy zakret zmiennej fortuny.
Jutro… pomyslala, wtulajac sie w jego szeroki, twardy tors, po raz pierwszy od wielu tygodni nie odczuwajac juz leku, wdzieczna Bogu, ze przyslal go na ratunek. Poczula sie z\lpelnie wyczerpana. Nie wypuszczajac go z objec, zamknela oczy i po¬grazyla sie we snie.
Damien zaniosl swoja spiaca zone do sypialni na pietrze. Delikatnie polozyl ja na lozku pod bal¬dachimem, rozsuplal i zdjal z niej gorset i ponczo¬chy. Kiedy dotknal jej ramienia, zauwazyl na dloni smuge pudru. Zrozumial, ze w ten sposob zama¬skowano blizny po ranie. Obejrzal ja ostroznie, a uznajac, ze wygoila sie dobrze, zlozyl na niej de¬likatny pocalunek.
- Предыдущая
- 41/75
- Следующая