Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 103
- Предыдущая
- 103/108
- Следующая
– Dlugo tam juz nie zostana – ocenil major Fallon, oparty o reling na dziobie “Cutlassa”.
Trzy lodzie poscigowe, ukryte dotad po zachodniej stronie “Argylla”, przeciagnieto pod oslona mgly za rufe krazownika. Staly teraz na kotwicy, burta przy burcie, celujac dziobami w “Freye”, odlegla o piec mil. Komandosi z SBS, w pelnej gotowosci bojowej – z pistoletami maszynowymi, granatami i nozami – rozdzielili sie teraz: po czterech na kazda lodz. Na pokladzie “Sabre” bylo nadto czterech saperow z Marynarki Krolewskie]. Gdy tylko krazacy w gorze Nimrod zamelduje, ze kuter terrorystow oddalil sie od supertankowca na trzy mile, “Sabre” poplynie prosto do “Freyi”, by uwolnic zaloge i rozbroic ladunki wybuchowe. “Cutlass” i “Scimitar” pognaja za terrorystami i zapoluja na nich, zanim ich kuter zniknie w labiryncie kanalow i wysepek, jakim jest wybrzeze holenderskie na poludnie od ujscia Mozy.
Major Fallon dowodzil grupa poscigowa z pokladu “Cutlassa”. Niestety, mial tu towarzystwo, ktore najwyrazniej mu nie odpowiadalo: tuz obok stal czlowiek z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, niejaki pan Munro.
– Niech sie pan chociaz schowa, jak podejdziemy do nich blizej – perswadowal major. – Oni maja bron maszynowa i pistolety, a moze i cos wiecej. Prawde mowiac, nie bardzo rozumiem, dlaczego upiera sie pan plynac z nami?
– Powiedzmy, ze mam z tymi draniami osobiste porachunki, zwlaszcza z panem Swoboda.
– Ja tez – mruknal ponuro Fallon. – I ten Swoboda jest moj!
Na pokladzie USS “Moran” komandor Manning wysluchal wiadomosci o bezpiecznym przybyciu dwoch berlinskich wiezniow do Izraela z tym samym uczuciem ulgi, co Drake i Larsen na “Freyi”. Dla niego, podobnie jak dla Larsena, byl to koniec koszmaru. Nie bedzie juz musial ostrzeliwac “Freyi”. Teraz martwil sie tylko tym, ze szybkie lodzie patrolowe Marynarki Krolewskiej odbiora mu przyjemnosc zapolowania na terrorystow. Bo udreka, jaka przezywal Manning przez ostatnie poltora dnia, teraz przerodzila sie w msciwy gniew.
– Chetnie zajalbym sie tym Swoboda – powiedzial do komandora-podporucznika Olsena. – Z przyjemnoscia skrecilbym mu kark.
Radary “Morana” – podobnie jak “Argylla”, “Brunnera”, “Bredy” i “Montcalma” – systematycznie omiataly horyzont, by nie przeoczyc startu kutra porywaczy od burty “Freyi”. Jednak do szostej trzydziesci nie zanotowaly zadnego ruchu wokol supertankowca. Przednie dzialo “Morana”, nadal zaladowane i gotowe do strzalu, obrocilo sie w swojej wiezyczce. Teraz nie bylo juz wymierzone w “Freye”; ale w punkt na morzu oddalony od niej dokladnie o trzy mile na poludniowy wschod.
W areszcie policyjnym pod ulicami Tel Awiwu dziesiec minut po osmej Lew Miszkin poczul nagle silny bol w piersi. Mial wrazenie, jak gdyby ostra, twarda skala zaczela szybko rozrastac sie w jego plucach. Otworzyl usta, by krzyknac, ale zabraklo mu tchu. Runal twarza na ziemie i skonal na podlodze celi.
Policjant, ktory pelnil warte za drzwiami, mial rozkaz zagladac do celi nie rzadziej niz co dwie, trzy minuty. Totez nie uplynelo nawet szescdziesiat sekund od smierci Miszkina, kiedy oko policjanta pojawilo sie znowu w otworze judasza. Glosnym krzykiem zaalarmowal natychmiast swoich kolegow, nerwowo manipulujac jednoczesnie kluczem w zamku. Tymczasem z dalszej czesci korytarza przybiegl na pomoc opiekun Lazariewa. Razem wpadli do celi i pochylili sie nad lezacym czlowiekiem.
– On nie zyje – wyszeptal po chwili ktorys z wartownikow. Drugi wybiegl na korytarz i nacisnal guzik alarmu. Potem obaj pognali do celi Lazariewa i pospiesznie ja otworzyli.
Drugi wiezien siedzial zgiety wpol na pryczy, daremnie probujac stlumic szarpiace go paroksyzmy bolu.
– Co ci jest? – zawolal od drzwi straznik, ale mowil po hebrajsku, a Lazariew nie znal tego jezyka. Zanim umarl, wyrzucil z siebie tylko trzy slowa, ktore straznicy dobrze zapamietali i ktore ich szef, ktory znal rosyjski, przetlumaczyl pozniej jako:
– Dowodca… KGB… martwy…
Nie powiedzial nic wiecej. Jego wargi zastygly. Lezal na pryczy, wlepiajac niewidzace juz oczy w niebieskie mundury policjantow.
Dzwonek alarmu sciagnal na dol naczelnika aresztu, kilkunastu innych dyzurujacych funkcjonariuszy, a takze lekarza, ktory wlasnie spokojnie saczyl kawe w gabinecie naczelnika. Lekarz szybko zbadal obydwa ciala, zajrzal do ust i gardla, poswiecil latarka w oczy, probowal stetoskopem wychwycic slady pulsu lub oddechu. Skonczywszy te czynnosci w obu celach, wyszedl na korytarz z mina sfinksa. Naczelnik, szczerze przerazony, wyszedl za nim.
– Co im sie moglo stac, na litosc boska?
– Dowiemy sie, jak zrobimy sekcje. Moze zreszta bedzie ja robil ktos inny. Co do mnie, powiem tylko, ze zostali otruci. Ot, co sie stalo!
– Alez oni jeszcze nic tu nie jedli – zaprotestowal policjant – ani nie pili. Dopiero teraz mieli dostac kolacje. Moze to na lotnisku… albo w samolocie?…
– Nie – odpowiedzial stanowczo lekarz. – Gdyby to byla trucizna o powolnym dzialaniu, nie zabilaby ich obu jednoczesnie. Kazdy organizm reaguje inaczej. Musieli polknac duza dawke jakiejs piorunujacej trucizny… mysle, ze to cyjanek potasu… najwyzej piec, dziesiec sekund przed smiercia.
– Przeciez to niemozliwe! – krzyknal naczelnik aresztu. – Moi ludzie byli przez caly czas na korytarzu, nie wchodzili do cel. A obu wiezniow poddano w momencie przybycia dokladnej rewizji. Sprawdzilismy usta, nozdrza, odbytnice – wszystko! Zreszta, dlaczego mieliby popelnic samobojstwo? Przeciez wlasnie odzyskali wolnosc.
– Nie wiem – powtorzyl lekarz. – Ale jestem pewien, ze obaj umarli w pare sekund po zazyciu trucizny.
– Musze zadzwonic natychmiast do Urzedu Premiera – oswiadczyl naczelnik wiezienia z mina skazanca i skierowal sie do swego gabinetu.
Osobisty doradca premiera do spraw bezpieczenstwa, podobnie jak niemal wszyscy obywatele Izraela, byl w przeszlosci zolnierzem. Ale nigdy nie byl zolnierzem zwyczajnym. Czlowiek, znany dzis w promieniu pieciu mil od Knessetu po prostu jako Barak, zaczynal swoja kariere jako spadochroniarz, pod dowodztwem Rafaela Eytana, legendarnego Rafula. Potem przeszedl do elitarnej jednostki generala Arika Sharona, slawnego batalionu 101, gdzie szybko awansowal do stopnia majora. Przerwala te piekna kariere kula, ktora w czasie pewnego porannego rajdu na dzielnice palestynska w Bejrucie zmiazdzyla jego rzepke kolanowa. Od tej pory specjalizowal sie w technicznym przygotowaniu roznych operacji zabezpieczajacych. Swoja rozlegla wiedze o tym, jak mozna by usmiercic izraelskiego premiera, wykorzystywal dla jego ochrony. To on odebral telefon z miejskiego aresztu i pospieszyl z hiobowa wiescia do gabinetu premiera Golena, ktory pracowal tu jeszcze mimo poznej pory.
– W zamknietej celi? – powtorzyl machinalnie ostatnie slowa meldunku Baraka oslupialy premier. – A wiec sami zazyli trucizne?
– Nie sadze – odparl oficer. – Mieli raczej wszelkie powody, aby chciec zyc.
– Czyli ktos ich zabil?
– Wszystko na to wskazuje, panie premierze.
– Ale kto mogl chciec ich smierci?
– Oczywiscie KGB. Jeden z nich tuz przed smiercia belkotal cos na temat KGB, po rosyjsku. Chcial chyba powiedziec, ze sam dowodca KGB chce ich zabic.
– Alez oni nie mieli ostatnio zadnych kontaktow z KGB. Dwanascie godzin temu wyruszyli z wiezienia Moabit. Przez nastepne osiem byli w rekach Brytyjczykow. Od dwoch godzin sa u nas. Nic jeszcze tutaj nie jedli ani nie pili, absolutnie nic! A pan mi mowi, ze polkneli silna trucizne. Jak?
Barak podrapal sie w brode; w jego oczach pojawil sie blysk zrozumienia.
– Jest pewien sposob, panie premierze. Kapsulka z opoznionym dzialaniem.
Wzial kartke papieru i szybko narysowal schemat.
– Moze to byc na przyklad kapsulka skladajaca sie z dwoch polowek, nagwintowanych w ten sposob, ze mozna je skrecic w calosc na chwile przed polknieciem.
Premier patrzyl na rysunek i wzbieral w nim gniew.
– Prosze mowic dalej.
– Jedna polowka jest ceramiczna, odporna zarowno na dzialanie sokow trawiennych zoladka, jak i na znacznie mocniejszy kwas, ktorym napelnia sie ja przed montazem obu czesci. Musi tez byc dostatecznie twarda, zeby nie polamaly jej miesnie przelyku. Druga polowka jest z plastiku, odpornego na soki trawienne, ale nie na silny, zracy kwas. W tej wlasnie plastikowej polowce jest cyjanek. Zamknieta jest membrana z miedzi. Po skreceniu kapsulki kwas z polowki ceramicznej zaczyna przezerac membrane. W tym czasie ofiara polyka kapsulke. Pare godzin pozniej – zalezy to od grubosci miedzianej membrany – kwas przedostaje sie do czesci plastikowej. Na tej samej zasadzie zbudowane sa czesto opozniacze w zapalnikach. Po przezarciu miedzi kwas bardzo szybko roztapia plastikowa oslone drugiej polowki. Razem z nim do ukladu pokarmowego przedostaje sie cyjanek. Sadze, ze mozna przeciagnac caly ten proces do jakichs dziesieciu godzin. W tym czasie nie strawiona kapsulka dociera do dwunastnicy. Trucizna, kiedy juz wydostanie sie z kapsulki, bardzo szybko przenika ukladem krwionosnym do serca.
Barak przerwal; juz nieraz widzial swojego premiera w stanie wzburzenia czy nawet gniewu. Tym razem jednak smiertelnie blady Golen wprost trzasl sie z wscieklosci.
– Wiec przyslali mi dwoch ludzi naszpikowanych trucizna – szeptal – zeby wszystko spadlo na nas. Ale nic z tego. Izrael nie wezmie na siebie tej hanby. Niech pan natychmiast kaze opublikowac wiadomosc o ich smierci, natychmiast, rozumie pan? I niech pan doda, ze sekcja zwlok jest w toku. To jest rozkaz, panie Barak! Na co pan jeszcze czeka?
– Panie premierze… jesli terrorysci nie opuscili jeszcze “Freyi”, to wiadomosc moze zmienic ich zamiary…
– O tym powinni byli pomyslec ludzie, ktorzy kazali otruc Miszkina i Lazariewa! Kazda chwila opoznienia tej wiadomosci to ryzyko, ze odpowiedzialnoscia za ich smierc zostanie obciazony Izrael. A na to nie pozwole… za zadna cene!
- Предыдущая
- 103/108
- Следующая