Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 104
- Предыдущая
- 104/108
- Следующая
Mgla gestniala. Pokryla juz gruba warstwa cala powierzchnie morza od wschodniej Anglii po wyspy Walcheren. Spowila szczelnie flotylle statkow gasniczych i holownikow, czekajaca za pierscieniem okretow wojennych. “Cutlass”, “Sabre” i “Scimitar” staly jeden obok drugiego pod rufa “Argylla”, gotowe do poscigu za zwierzyna. Ich silniki cicho mruczaly na wolnych obrotach.
W gestej mgle konczyli tez swoje przygotowania terrorysci na “Freyi”. Za kwadrans siodma wszyscy z wyjatkiem dwoch opuscili sie do wiekszego slizgacza. Tylko jeden wskoczyl na poklad kutra, ktory przywiozl ich tu z brzegu, i spojrzal w gore. Przechylony przez reling Drake dal mu znak reka. Mezczyzna nacisnal guzik startera: potezny silnik kaszlnal i ozyl. Dziob kutra skierowany byl dokladnie na zachod, kolo sterowe przywiazane sznurem, by utrzymywac staly kurs na wprost. Terrorysta powoli zwiekszal obroty silnika, nie wlaczajac jednak zadnego biegu.
Odlegle o piec mil wrazliwe uszy – zarowno ludzkie, jak elektroniczne – niemal natychmiast wychwycily nowy dzwiek. Pomiedzy okretami wojennymi pieciu bander, miedzy,,Argyllem” i Nimrodem, poplynely w eterze niecierpliwe pytania i pilne rozkazy. Obserwator w zwiadowczym samolocie wbil wzrok w ekran radaru, ale nie dostrzegl na morzu pod soba zadnego ruchu.
Drake podniosl do ust walkie-talkie i rzucil krotki rozkaz. Daleko, na mostku kapitanskim “Freyi”, Krim wlaczyl syrene supertankowca. Powietrze wypelnilo sie grzmiacym rykiem, nieznacznie tylko tlumionym przez dywan mgly. Na mostku “Argylla” komandor Preston zasmial sie lekcewazaco.
– Chca zagluszyc maszyne kutra. Nie szkodzi, jak tylko odbija od “Freyi”, bedziemy ich widzieli na radarach.
Zaledwie pare sekund pozniej terrorysta obslugujacy kuter pchnal dzwignie biegow na “cala naprzod”. Silnik, pracujacy juz na pelnych obrotach, szarpnal kutrem gwaltownie i oderwal go od kadluba “Freyi”. Terrorysta chwycil zwisajaca z relingu tankowca line i zawisl na niej podciagajac stopy, dopoki poklad nie wymknal sie spod nich. Po chwili kuter zniknal we mgle; teraz szybko przedzieral sie prosto ku czekajacym na zachodzie brytyjskim okretom.
Tymczasem wiszacy na linie terrorysta opuscil sie nizej, miedzy usadowionych juz w pneumatycznym slizgaczu kolegow. Jeden z nich szarpnal linke rozrusznika: silnik zaskoczyl od razu, wydajac charakterystyczny wysoki dzwiek. Cala piatka jednoczesnie, choc nie bylo zadnego rozkazu, zacisnela dlonie na uchwytach. Sternik zwiekszyl obroty silnika. Slizgacz pochylil sie na rufe, zadzierajac wysoko do gory obly gumowy dziob, i oderwawszy sie od “Freyi” pomknal po gladkiej powierzchni wody w strone Holandii.
Gumowa powloka slizgacza nie odbijala fal radiowych. Ale stalowy kadlub kutra rybackiego dostrzegl obserwator z Nimroda na swoim ekranie radarowym niemal natychmiast.
– Kuter ruszyl! – przekazal wiadomosc do “Argylla”. – Niech mnie diabli, oni plyna prosto na was!
Komandor Preston spojrzal na swoj wlasny radar na mostku kapitanskim.
– Widze ich – potwierdzil. Uwaznie obserwowal swietlisty punkcik, ktory oderwal sie od duzej plamy, oznaczajacej “Freye”.
– On ma racje – powiedzial do swoich oficerow. – Rzeczywiscie plyna prosto na nas. Co oni chca zrobic, do diabla?
Pozbawiony ladunku, na pelnych obrotach silnika, kuter mogl wyciagnac pietnascie wezlow. Za dwadziescia minut przejdzie obok brytyjskich okretow, potem wmiesza sie we flotylle statkow pozarniczych.
– Pewnie licza na to, ze przejda obok nas bez szkody, a potem zgubia sie we mgle wsrod tych brytyjskich kutrow i holownikow – myslal glosno pierwszy oficer. – Moze wyslemy “Cutlassa”, zeby ich przechwycil?
– Nie bede ryzykowal zycia naszych ludzi, nawet jesli major Fallon ma ochote na walke wrecz – zdecydowal Preston. – Ci dranie zabili juz jednego marynarza na “Freyi”, a zreszta rozkazy Admiralicji sa calkiem wyrazne. Mamy uzyc dzial.
Procedura przygotowania do ostrzalu jest w Marynarce Krolewskiej rownie szybka i rownie dobrze przecwiczona jak w Marynarce Stanow Zjednoczonych. Zanim radiotelegrafista przekazal dowodcom czterech innych okretow NATO uprzejma prosbe, by nie otwierali ognia, 127 mm dziala na dziobie i rufie “Argylla” byly juz zaladowane i zwrocone ku celowi.
Ten jednak, choc przyblizyl sie juz na niespelna trzy mile, okazal sie zbyt maly, by go od razu trafic. Kuter nietkniety przetrzymal pierwsza salwe, choc na jego poklad zwalily sie tony wody, wyrzucone w powietrze wybuchami pociskow. Nikt tego nie widzial – ani z pokladu “Argylla”, ani z trzech stojacych obok niego malych jednostek; mgla kryla przed ciekawym okiem wszystko, co tam sie dzialo. Tylko radar, otwierajacy na ekranie tory pociskow, dowodzil, ze kuter utrzymuje sie wciaz na powierzchni wsrod tryskajacych kolejno gejzerow. Ale i radar nie mogl powiedziec tym, ktorzy patrzyli na ekrany, ze nikt nie stoi za sterem kutra, nikt nie kuli sie w smiertelnym przerazeniu pod pokladem.
Drake i Krim spokojnie czekali pod rufa “Freyi” w swoim dwuosobowym slizgaczu. Drake trzymal sie jeszcze liny zwisajacej z relingu tankowca. Kiedy uslyszeli stlumiony przez mgle huk dzial “Argylla”, skinal na Krima; ten natychmiast uruchomil silnik. Drake puscil line i pneumatyczna lodz, lekka jak piorko, pomknela po powierzchni morza. Wysoki ton motoru calkowicie ginal w poteznym ryku syreny supertankowca.
Krim spojrzal na lewy przegub, do ktorego mial przypieta wodoszczelna busole, i skierowal kurs o kilka stopni na poludnie. Obliczal, ze przy maksymalnej predkosci za trzy kwadranse znajda sie w kretym przesmyku miedzy Polnocnym i Poludniowym Bevelandem.
O szostej piecdziesiat piec “Argyll” trafil wreszcie w kuter terrorystow. Uczynil to wprawdzie szosta dopiero salwa, ale za to dokladnie i skutecznie. Eksplozja przelamala kadlub na dwie polowy, a wybuch zbiornika z paliwem dopelnil dziela zniszczenia; stalowe szczatki tego, co przed chwila bylo sprawnym kutrem rybackim, poszly na dno jak kamien.
– Trafienie bezposrednie. Zatopiony – zameldowal szef artylerii “Argylla” spod pokladu, gdzie on i jego podwladni sledzili na ekranach radarow przebieg nierownej walki.
Istotnie, z ekranu na mostku kapitanskim tez zniknal maly punkcik, ktory jeszcze przed chwila szybko zblizal sie do centrum. Jasny promien nadal omiatal ekran, ale jedyna plama, jaka wydobywal z mroku we wschodniej jego cwiartce, byla odlegla o piec mil “Freya”. Czterej obecni na mostku oficerowie stali przez dluzsza chwile w milczeniu. Wszyscy oni po raz pierwszy brali udzial w rzeczywistym zabijaniu ludzi. Przedluzajaca sie cisze przerwal komandor Preston.
– “Sabre” moze ruszac – powiedzial cicho. – Niech plyna prosto do “Freyi” i uwolnia zaloge.
W ciemnym wnetrzu Nimroda operator radaru pochylil sie nizej nad swoim ekranem. Widzial wyraznie wszystkie okrety wojenne, wszystkie skupione za nimi holowniki, a na wschod od nich oczywiscie sama “Freye” – ale wydawalo mu sie, ze widzi cos jeszcze. Z drugiej strony tankowca posuwal sie w kierunku wybrzeza jakis mikroskopijny okruch. Byl tak maly, ze prawie niewidzialny; taki sam efekt moglaby wywolac na ekranie radaru byle puszka, dryfujaca po morzu. Ale puszki nie dryfuja przeciez z szybkoscia trzydziestu wezlow!… Mial racje: w istocie byla to metalowa pokrywa silnika lodzi pneumatycznej.
– Nimrod do “Argylla”, Nimrod do “Argylla”… – poplynal w eter alarm.
Oficerowie na mostku krazownika sluchali meldunku w oslupieniu. Wreszcie jeden z nich rzucil sie do radiotelefonu i w podnieceniu przekazal najnowsza wiadomosc marynarzom z Portland, czekajacym na swoich lodziach. Dwie sekundy pozniej “Cutlass” i “Scimitar” nabieraly juz szybkosci; ich potezne diesle wypelnily zalegajaca wokol mgle basowym rykiem. Biale fontanny piany wytrysly spod dziobow, ktore uniosly sie wysoko w gore, podczas gdy rufy zanurzyly sie niemal po poklad; mosiezne sruby bezlitosnie melly wode, pozostawiajac za okretami szeroki spieniony slad.
– Niech ich ciezka cholera! – krzyczal major Fallon do ucha dowodcy “Cutlassa” w ciasnej budce sternika. – Jak szybko mozemy plynac?
– Na takim morzu, jak dzisiaj, ponad czterdziesci wezlow.
Za malo… – pomyslal z rozpacza Munro, wczepiony obiema rekami w jakas stalowa belke, odkad okret zaczal wierzgac i szarpac niczym narowisty kon wyscigowy. Do “Freyi” bylo jeszcze piec mil, co najmniej drugie tyle zdazyli juz odplynac od tankowca terrorysci. Nawet jesli przewaga predkosci scigajacych wynosi dziewiec wezlow, trzeba calej godziny, by dopedzic lodz Swobody, unoszaca go w bezpieczne labirynty holenderskich rzeczulek i wysepek, gdzie latwo mozna sie ukryc. Ale on dotrze tam juz za czterdziesci minut, moze nawet wczesniej.
“Cutlass” i “Scimitar” pedzily na oslep, rozcinajac mgle, ktora natychmiast zwierala sie za ich rufami. Na morzu o przecietnym natezeniu ruchu taka szybkosc – przy zerowej widocznosci – bylaby czystym szalenstwem. Ale to morze bylo puste, a szalencza pogon nie odbywala sie bynajmniej na slepo. W budkach sterowych obu malych okretow ich dowodcy sluchali nieprzerwanego potoku informacji z Nimroda za posrednictwem “Argylla”, o wlasnej pozycji; o polozeniu w stosunku do “Freyi”; o tym, gdzie jest i co robi “Sarbe” (plynal w strone tankowca na lewo od ich kursu – i znacznie wolniej); wreszcie o kierunku i szybkosci ruchu mikroskopijnej kropki na ekranach, oznaczajacej lodz Swobody.
Wszystko wskazywalo jednak, ze szczescie sprzyja uciekinierom. Pod plaszczem mgly morze jakby jeszcze bardziej sie uspokoilo, a zupelnie gladka powierzchnia pozwalala slizgaczowi rozwijac maksymalna predkosc. Lodz byla niemal calkiem wynurzona, jedynie wal, laczacy silnik ze sruba, kryl sie caly pod woda. Drake dostrzegl nagle rozmazujacy sie juz, ale przeciez widoczny, slad pozostawiony przez lodz kolegow, ktorzy wyruszyli dziesiec minut wczesniej. “To dziwne – pomyslal – ze tak dlugo utrzymuje sie slad na wodzie”.
Piec mil na poludniowy zachod od “Freyi”, na mostku “Morana”, Mike Manning takze uwaznie obserwowal ekran radaru. Rozpoznawal wyraznie “Argylla” i oczywiscie “Freye”. Odleglosc miedzy nimi szybko pokonywaly dwa punkty oznaczajace, jak wiedzial z meldunkow radiowych, “Cutlassa” i “Scimitara”. Ale widzial tez, daleko na wschod od tankowca, malenka kropke – slad pedzacego slizgacza. Momentami ginela mu z oczu w mlecznym tle ekranu – ale jednak byla tam. Jeszcze raz zmierzyl odleglosc miedzy mysliwymi i zwierzyna.
- Предыдущая
- 104/108
- Следующая