Выбери любимый жанр

Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 105


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта:

105

– Nic z tego nie bedzie – ocenil i wydal nowy rozkaz dyzurnemu oficerowi. 127 mm dzialo “Morana” powoli obrocilo sie, szukajac nowego celu, pedzacego gdzies we mgle.

Richard Preston z rezygnacja sledzil widoczna na ekranach radarow pogon. Pesymistycznie ocenial jej szanse, sam jednak niewiele mogl poradzic. Dziala “Argylla” – dobrze zdawal sobie z tego sprawe – tym razem musza milczec; miedzy nimi a celem stoi “Freya”. Uzycie dzial brytyjskiego krazownika mogloby sie dla niej tragicznie skonczyc. Poza tym ogromna masa tankowca zaslaniala cel przed radarami “Argylla”, a to bardzo utrudniloby celowanie. Te rozmyslania komandora przerwal marynarz, ktory wszedl na mostek z meldunkiem:

– Przepraszam, sir…

– O co chodzi?

– Dostalismy przed chwila wiadomosc, sir. Ci dwaj ludzie, ktorzy polecieli dzis do Izraela, nie zyja. Zmarli w swoich celach.

– Nie zyja? – spytal Preston z niedowierzaniem. – Czyli cala ta cholerna afera na darmo… Swoja droga, ciekawe, kto to zrobil i jak. Warto spytac tego faceta z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jak tylko tutaj wroci. On chyba cos wie…

Morze nadal sprzyjalo Drake'owi. Bylo lsniace i gladkie jak stol – rzecz calkiem niebywala na Morzu Polnocnym. Drake i Krim przebyli juz prawie polowe drogi do holenderskiego brzegu, kiedy silnik zakrztusil sie po raz pierwszy. Pare sekund pozniej to sie powtorzylo, potem znowu i znowu. Spadla moc silnika, wyraznie zmniejszyla sie predkosc lodzi.

Krim gwaltownie przesunal manetke gazu. Silnik strzelil, kaszlnal jeszcze pare razy, potem znow zaczal pracowac rowno, ale na znacznie nizszych niz przedtem obrotach.

– Chyba sie przegrzal! – krzyknal Tatar.

– To niemozliwe! – zawolal z rozpacza Drake. – Powinien wytrzymac na pelnych obrotach co najmniej godzine.

Krim wychylil sie, zanurzyl dlon w wodzie, potem obejrzal ja uwaznie i pokazal Drake'owi. Struzki kleistej burej cieczy splywaly mu po nadgarstku.

– Zatkala nam uklad chlodzenia – wyjasnil ponuro. Tymczasem operator radarow z Nimroda przekazal nastepny pilny meldunek dla “Argylla”:

– Zdaje sie, ze zwolnili., Po chwili wiadomosc ta dotarla na poklad “Cutlassa”.

– Swietnie! – zawolal Fallon. – Jeszcze mamy szanse dopasc tych drani.

Rzeczywiscie, odleglosc zaczela sie szybko zmniejszac. Predkosc slizgacza spadla do dziesieciu wezlow. Ale ani Fallon, ani mlody oficer marynarki stojacy przy sterze “Cutlassa” nie wiedzieli, ze zblizaja sie juz do wielkiej plamy ropy rozlanej na powierzchni morza. I ze ich ofiary przedzieraja sie teraz przez sam srodek tej plamy.

Kilka sekund pozniej silnik obslugiwany przez Krima stanal. Zapadla grozna cisza. Tylko z daleka dochodzil przez mgle odglos poteznych motorow. Krim zaczerpnal oburacz plynu zza burty i podsunal zlozone w puchar dlonie przed oczy Drake'a.

– To nasza ropa, Andrew, ta ktora wypuscilismy. Jestesmy w samym srodku tego gowna…

– Zatrzymali sie – rzucil dowodca “Cutlassa” przez ramie do stojacego za nim Fallona. – “Argyll” mowi, ze sie zatrzymali. Pan Bog raczy wiedziec, dlaczego.

– Dostaniemy ich! – krzyknal Fallon triumfalnie i zsunal z ramienia swego szybkostrzelnego Ingrama.

Na USS “Moran” glowny oficer artylerii, Chuck Olsen, zameldowal kapitanowi:

– Mamy juz odleglosc i kierunek, sir.

– Otworzyc ogien – powiedzial Manning zimno.

Siedem mil na poludniowy zachod od “Cutlassa” dziobowa armata “Morana” zaczela wyrzucac pociski, jeden po drugim, w stalym, szybkim rytmie. Dowodca lodzi patrolowej nie mogl slyszec huku wystrzalow – zagluszal je wlasny silnik – ale slyszano je dobrze na “Argyllu”. Stamtad dotarl do “Cutlassa” i “Scimitara” rozkaz “stop” – zblizaly sie przeciez do miejsca, gdzie zatrzymali sie uciekinierzy, a radar nie pozostawial watpliwosci, ze “Moran” strzela wlasnie w to miejsce. Szyper “Cutlassa” jednym ruchem cofnal obie manetki gazu: okret nagle zwolnil, potem juz tylko sila rozpedu posuwal sie naprzod.

– Co pan wyprawia, do cholery? – wrzasnal major Fallon. – Mamy do nich jeszcze co najmniej mile.

Odpowiedz przyszla z nieba. Gdzies nad nimi przetoczyl sie we mgle jakby upiorny pociag: to kolejny pocisk z “Morana” zmierzal do swego celu.

Pierwsze trzy pociski (a byly to, zgodnie z programem przewidzianym dla “Freyi”, pociski przeciwpancerne) wpadly do morza o dobre sto jardow od celow, wznoszac wielkie fontanny piany, ale nie wyrzadzajac szkod pneumatycznej lodce. Po nich nastapila seria pociskow zapalajacych. Specjalne dystansowe zapalniki sprawialy, ze wybuchaly one pare stop nad powierzchnia morza, rozrzucajac wokol lekkie, miekkie plachty plonacej, oslepiajacym swiatlem, magnezji.

Ludzie na pokladzie “Cutlassa” zamilkli, kiedy mgla przed dziobem rozjarzyla sie nagle jak slonce. Ten blask bardziej jeszcze olsnil zaloge “Scimitara”, ktory zatrzymal sie o cztery kable dalej, tuz przed krawedzia wielkiej kaluzy ropy. Temperatura spadajacej z nieba magnezji byla znacznie wyzsza niz temperatura zaplonu ropy. Lekkie plachty metalowej folii nie przebijaly kozucha gestej cieczy, ale osiadaly na nim, nadal plonac przerazliwym, bialym blaskiem. I oto przed oczyma zdumionych i zafascynowanych tym widowiskiem marynarzy wielka polac morza, dluga i szeroka na wiele mil, zajela sie ogniem: zrazu krwistoczerwonym, potem coraz jasniejszym i coraz goretszym.

Wszystko to trwalo zaledwie pietnascie sekund. Tyle bylo trzeba, aby ogien objal i strawil 20 tysiecy ton rozlanej ropy. I tyle tylko bylo trzeba, aby temperatura pozogi siegnela pieciu tysiecy stopni Celsjusza, choc wysokosc plomieni nie przekraczala kilku stop. Straszliwy zar osuszal natychmiast mgle w promieniu wielu mil – ale tylko na dziesiec minut.

W milczeniu i przerazeniu patrzyli marynarze na wrzace pieklo, od ktorego dzielilo ich ledwie sto jardow; niektorzy musieli nawet oslaniac twarze, by nie osmalil ich piekielny zar. Nagle w morzu plomieni, plytkim i bezglosnym, wystrzelila z hukiem w gore pojedyncza raca, jak gdyby eksplodowal zbiornik z benzyna. Niemal rownoczesnie z innego miejsca plonacej polaci do uszu oniemialych marynarzy dotarl przerazliwy, pelen bolu i wscieklosci krzyk czlowieka:

– Szcze ne wmerla Ukraina!…

Spektakl sie skonczyl. Plomienie opadly, zamigotaly i zgasly. Mgla wielkimi klebami zaczela wdzierac sie na pogorzelisko, by wkrotce przykryc je zupelnie.

– Co to moglo znaczyc - spytal cicho szeptem dowodca “Cutlassa”. Fallon wzruszyl ramionami.

– Nie mam pojecia. To jakis obcy szwargot.

Stojacy obok Munro patrzyl na ostatnie, dogasajace plomyki.

– W swobodnym przekladzie – powiedzial bardziej do siebie, niz odpowiadajac na pytanie szypra – znaczy to: “Ukraina bedzie znowu zyc”.

105

Вы читаете книгу


Forsyth Frederick - Diabelska Alternatywa Diabelska Alternatywa
Мир литературы

Жанры

Фантастика и фэнтези

Детективы и триллеры

Проза

Любовные романы

Приключения

Детские

Поэзия и драматургия

Старинная литература

Научно-образовательная

Компьютеры и интернет

Справочная литература

Документальная литература

Религия и духовность

Юмор

Дом и семья

Деловая литература

Жанр не определен

Техника

Прочее

Драматургия

Фольклор

Военное дело