Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 95
- Предыдущая
- 95/108
- Следующая
– Gdybym wiedzial, ze to tylko honorowa eskorta – odezwal sie do pasazera – podpuscilbym tych drani blizej. Aleja Ruskim nie wierze.
Mimo iz kombinezon zapewnial cialu optymalna temperature – Munro oblewal sie potem. Moze dlatego, ze dokladnie pamietal tresc raportow “Slowika”, o ktorych pulkownik nie mial pojecia.
– To nie eskorta – powiedzial wreszcie. – Oni maja rozkaz mnie sprzatnac.
– Teraz mi to mowisz? – wycedzil z wsciekloscia O'Sullivan. – Cholerny konspirator! Ale nie martw sie, Angolu. Prezydent Stanow Zjednoczonych chce cie miec zywego w Moskwie… to dolecisz do Moskwy.
Mowiac to uruchomil systemy elektronicznego kamuflazu. Mknacy w stratosferze czarny ptak zaczal emitowac silna gluszaca fale, ktora dla sledzacych go radarow byla tym, czym dla wedrowca na pustyni burza piaskowa. Maly ekran przed oczami majora Kuzniecowa wypelnil sie gesta swietlista mzawka, niczym ekran zepsutego telewizora. Cyfrowy monitor, ktory pokazywal juz, ze skuteczny atak rakietowy bedzie mozliwy za pietnascie sekund, teraz zaczal wyrzucac jakies dziwaczne, bezsensowne liczby. Major zrozumial, ze cel, juz tak bliski, teraz nieodwolalnie mu sie wymknal, zgubil gdzies w lodowatej stratosferze. Pol minuty pozniej oba mysliwce pochylily sie gleboko na skrzydlo i zawrocily do swej arktycznej bazy.
Sposrod pieciu moskiewskich lotnisk jedno, Wnukowo II, nigdy nie jest ogladane przez cudzoziemcow. Zarezerwowane jest dla elity partyjnej: specjalna flotylle samolotow sluzbowych utrzymuje w ciaglej gotowosci personel wojskowy. Wlasnie tutaj, o piatej rano miejscowego czasu, pulkownik O'Sullivan sprowadzil Blackbirda na rosyjska ziemie.
Kiedy stygnaca maszyna dokolowala do budynkow lotniska, otoczyla ja duza grupa umundurowanych Rosjan. Arizonczyk wlaczyl hydrauliczne ramie, ktore odsunelo oslone kabiny, i z przerazeniem patrzyl na otaczajacy maszyne tlumek.
– Te Ruski spaskudza mi cala maszyne – jeknal. Odpial pasy i stanal na rowne nogi. – Hej, wy tam, trzymajcie swoje brudne lapy z daleka, slyszycie?
Munro zostawil pulkownika w nierownym boju z personelem lotniska, usilujacym odnalezc w kadlubie SR-71 zawory, przez ktore uzupelnia sie paliwo. Sam wskoczyl do ciezkiej, czarnej limuzyny, przy ktorej czekali nan dwaj cywile ze strazy kremlowskiej. W samochodzie sciagnal z siebie kombinezon lotniczy i z powrotem przebral sie w swoje wlasne spodnie i marynarke. Cala podniebna podroz przebyly one zwiniete w ciasny klebek miedzy jego kolanami, totez wygladaly teraz jak wyciagniete psu z gardla.
Trzy kwadranse pozniej Zil, poprzedzany przez dwoch motocyklistow, ktorzy prowadzili go przez cala Moskwe, wpadl przez Brame Borowicka na dziedziniec Kremla, przemknal obok Wielkiego Palacu Carow i zatrzymal sie przed bocznymi drzwiami budynku Arsenalu. Dwie minuty przed szosta Adam Munro znalazl sie w prywatnym apartamencie przywodcy. Naprzeciw niego stal stary czlowiek w szlafroku, trzymajac obiema dlonmi szklanke cieplego mleka. Munro uslyszal, jak zamykaja sie za nim drzwi, i usiadl na wskazanym przez Rudina fotelu z wysokim oparciem.
– A wiec to pan jest Adam Munro – zaczal Rudin. – No, niech pan mowi, na czym polega ta nowa propozycja prezydenta Matthewsa?
Munro wyprostowal sie w fotelu i popatrzyl na Rudina, ktory tymczasem zajal juz swoje miejsce za biurkiem. Widzial go juz pare razy – ale nigdy z tak bliska. Sekretarz wygladal na zmeczonego i rozdraznionego.
Nie bylo tlumacza – a przeciez Rudin nie mowil po angielsku. Racja, uswiadomil sobie Munro, przez te pare godzin ludzie Rudina na pewno starannie sprawdzili jego personalia: wiedzieli, ze jest dyplomata brytyjskim w Moskwie i ze dobrze zna rosyjski. Nie ma wiec sensu tego ukrywac.
– Ta propozycja, panie sekretarzu generalny – odezwal sie bieglym rosyjskim – moze sprawic, ze terrorysci opuszcza “Freye”, nie uzyskujac bynajmniej tego, czego sie domagaja.
– Jedna rzecz musimy ustalic od razu, panie Munro. Nie bedziemy juz mowic o uwolnieniu Miszkina i Lazariewa.
– Nie bedziemy – latwo zgodzil sie Munro. – W istocie mialem raczej nadzieje porozmawiac o Juriju Iwanience.
Rudm nawet nie drgnal. Nadal spokojnie patrzyl na swego rozmowce. Potem uniosl do ust szklanke z mlekiem i wypil lyk.
– Jak pan widzi, jeden z nich zdazyl juz co nieco powiedziec – kontynuowal Munro. Musial dla wzmocnienia swoich argumentow ujawnic przed Rudinem, ze i on wie juz, co stalo sie z Iwanienka. Nie mogl jednak zdradzic, ze wiadomosc przeciekla na Zachod prosto z Kremla; to byloby grozne dla Walentyny – jesli ona w ogole jest jeszcze na wolnosci.
– Na szczescie powiedzial to jednemu z naszych ludzi i nie pozwolilismy, aby rzecz sie rozniosla.
– Waszych ludzi? – zdziwil sie Rudin. – Ach tak, chyba wiem, kogo ma pan na mysli. A kto jeszcze o tym wie?
– Dyrektor generalny mojej instytucji, premier Wielkiej Brytanii, prezydent Matthews i trzech jego glownych doradcow. Zapewniam pana, ze nikt z nich nie ma najmniejszego zamiaru podawac tego do publicznej wiadomosci. Naj-mniej-sze-go!
Rudin zastanowil sie przez chwile.
– A czy mozna to samo powiedziec o Miszkinie i Lazariewie?
– Na tym wlasnie polega problem – odparl Munro. – O to chodzilo od samego poczatku, to znaczy odkad na poklad “Freyi” weszli terrorysci. A propos, to sa emigranci z Ukrainy.
Rudin jakby nie doslyszal ostatniego zdania.
– Totez powiedzialem juz panu Matthewsowi, ze jedynym rozwiazaniem jest zniszczyc “Freye”. Kosztowaloby to troche istnien ludzkich, ale oszczedziloby nam wszystkim mnostwa klopotow.
– Oszczedzilby pan sobie tych klopotow wczesniej, gdyby samolot porwany przez tych chlopakow zostal w pore zestrzelony.
– To rzeczywiscie byl blad – przyznal niechetnie.
– Ciekawe, czy nieudany atak dwoch Migow-25 na samolot, ktorym tu przylecialem, uzna pan rowniez za blad?
Po raz pierwszy kamienna twarz starego Rosjanina drgnela.
– Nic o tym nie wiem – powiedzial cicho. I po raz pierwszy w tej rozmowie Munro mu uwierzyl.
– Wracajac do rzeczy: musi pan wiedziec, ze zniszczenie “Freyi” nic nie da, nie rozwiaze problemu. Jeszcze trzy dni temu Miszkin i Lazariew byli nieznanymi szerzej zbiegami i porywaczami, skazanymi na pietnascie lat wiezienia. Jeszcze trzy dni temu nikt nie dalby wiary ich oswiadczeniom. Ale dzisiaj sa juz slawni. Na razie, co prawda, wszyscy sadza jeszcze, ze w calej tej sprawie chodzi tylko o ich osobista wolnosc. Ale przeciez prawda jest inna. I jesli “Freya” zostanie zniszczona, wszystko jedno czyimi rekami, caly swiat zacznie sie dopytywac, komu i dlaczego tak strasznie zalezalo na zatrzymaniu ich w wiezieniu. Bo tez, jak dotad, swiat nie wie, ze tu nie chodzi o ich zamkniecie, ale o ich milczenie. Po zniszczeniu “Freyi”, razem z jej ladunkiem i zaloga, swiat na pewno znajdzie sposob, zeby ich samych zapytac o przyczyny… a oni chetnie wszystko powiedza. I teraz uwierza im juz wszyscy. Jak pan widzi, samo zatrzymanie ich w wiezieniu, tym czy innym sposobem, nic juz nie daje. Rudin skinal glowa ze zrozumieniem.
– Ma pan racje, mlody czlowieku. Zapewne sami Niemcy zrobia im od razu konferencje prasowa…
– No wlasnie – rzekl Munro. – I stad moja propozycja… Krotko wylozyl program dzialan przedstawiony wczesniej pani Carpenter i Williamowi Matthewsowi. W odroznieniu od nich, stary Rosjanin nie byl ani wstrzasniety, ani zgorszony – okazal tylko zimne zainteresowanie.
– Czy to wyjdzie? – spytal w koncu.
– Musi wyjsc. Zreszta to juz i tak ostatnia szansa. A wiec, zgadza sie pan na ich podroz do Izraela?
Rudin spojrzal na scienny zegar. Byla szosta czterdziesci piec. Za czternascie godzin bedzie musial spotkac sie z Wiszniajewem i reszta czlonkow Biura. Ale tym razem nie skonczy sie na aluzjach; glowny ideolog Partii postawi formalny wniosek o wotum nieufnosci.
– Zgoda, panie Munro. Niech pan to zrobi… i oby to wyszlo. Bo jak nie wyjdzie, to nic nie zostanie ani z “Freyi”, ani z Traktatu Dublinskiego.
Nacisnal guzik na biurku. Drzwi otwarly sie natychmiast i stanal w nich major w doskonale skrojonym mundurze kremlowskiej gwardii.
– Chcialbym jeszcze przekazac dwie instrukcje, jedna dla Amerykanow, druga dla moich ludzi – odezwal sie Munro. – Przedstawiciele obu ambasad czekaja juz pod brama Kremla.
Rudin wydal odpowiednie polecenia majorowi, ktory mial odprowadzic Brytyjczyka. Kiedy byli juz w drzwiach, zatrzymal ich glos Rudina:
– Panie Munro!
Szkot odwrocil sie. Starzec stal przy biurku dokladnie tak samo jak w chwili, gdy Munro tu wchodzil, obejmujac obiema dlonmi szklanke z mlekiem.
– Gdyby szukal pan kiedys nowej pracy – powiedzial najzupelniej powaznym tonem – niech pan przyjdzie do mnie. Tutaj zawsze znajdzie sie miejsce dla ludzi utalentowanych.
Kiedy wiozaca Szkota limuzyna opuszczala Kreml przez Brame Borowicka, pierwsze promienie slonca dotknely kopul cerkwi Wasyla Blogoslawionego. Tuz za brama staly przy krawezniku dwa czarne samochody. Munro wysiadl i podszedl kolejno do jednego i drugiego. Przekazal swoje instrukcje najpierw amerykanskiemu, potem brytyjskiemu dyplomacie. Musza one dotrzec do Waszyngtonu i Londynu, zanim on wyladuje w Berlinie.
Dokladnie o osmej Blackbird oderwal sie od betonu lotniska Wnukowo II i skierowal sie ku zachodowi. SR-71 mial przed soba nastepny, liczacy tysiac mil etap podrozy: do Berlina. Pulkownik O'Sullivan, ktory przez ostatnie trzy godziny obserwowal w mece, jak radzieccy mechanicy obmacuja jego ukochana maszyne (prawde mowiac, uzupelniali tylko paliwo), byl juz w bardzo zlym humorze.
– Gdzie ja wlasciwie, do cholery, mam ladowac? Przeciez nie na Tempelhof, tam jest za malo miejsca.
– Wyladuje pan w brytyjskiej bazie Gatow.
– Co?! Najpierw Ruscy, a teraz Angole! To moze lepiej od razu wystawic ten samolot na pokaz publiczny? Zdaje sie, ze juz i tak kazdy moze w nim grzebac.
– Jesli ta misja sie powiedzie, swiat byc moze nie bedzie juz potrzebowal Blackbirdow – probowal go udobruchac Munro.
Ale nie mogl gorzej trafic.
– Taaak? Tylko ciekawe, co ja bede wtedy robil – zawolal pulkownik O'Sullivan i z wisielczym humorem dodal: – Pewnie zostane jakims taksowkarzem. Zreszta juz zaczynam nabierac wprawy.
- Предыдущая
- 95/108
- Следующая