Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 96
- Предыдущая
- 96/108
- Следующая
Daleko pod nimi przesunelo sie Wilno. Pedzac wciaz na zachod z szybkoscia dwukrotnie przewyzszajaca ruch obrotowy Ziemi, dotra do Berlina o siodmej rano tamtejszego czasu.
Na “Freyi” byla piata trzydziesci (Adam Munro jechal wlasnie z Kremla na lotnisko), kiedy w kajucie kapitana zadzwonil interkom z mostka. Czlowiek, zwany Swoboda, sluchal przez chwile, potem odpowiedzial po ukrainsku.
Larsen obserwowal go z drugiej strony stolu spod przymknietych powiek. Nie zrozumial oczywiscie ani slowa, ale dostrzegl, ze wiadomosc wprawila terroryste w zaklopotanie. Przez nastepne pare minut siedzial w milczeniu, marszczac brwi i wpatrujac sie w stol, dopoki w drzwiach nie pojawil sie ktorys z jego ludzi, by zastapic go w pilnowaniu Norwega. Swoboda zostawil kapitana pod czula opieka lufy karabinowej i poszedl na mostek. Po dziesieciu minutach wrocil, najwyrazniej niezadowolony.
– Co sie stalo? Znow jakies klopoty? – spytal ze zlosliwym usmiechem Larsen.
– Ambasador niemiecki dzwonil z Hagi. Podobno wydali zakaz przelotu kanalami powietrznymi z Berlina Zachodniego wszelkim samolotom niemieckim, zarowno panstwowym, jak prywatnym.
– To logiczne – mruknal Larsen. – Nie maja ochoty przygladac sie z zalozonymi rekami, jak dwaj zabojcy ich pilota odlatuja wolni w sina dal.
Swoboda odprawil wartownika – wyslal go z powrotem na mostek. Sam zajal znowu miejsce za stolem.
– Brytyjczycy zaproponowali kanclerzowi pomoc: chca przetransportowac Miszkina i Lazariewa z Berlina do Tel Awiwu wlasnym samolotem wojskowym – powiedzial.
– Na pana miejscu zgodzilbym sie na to. Rosjanie rzeczywiscie mogliby zawrocic z drogi samolot niemiecki albo nawet go zestrzelic, a potem stwierdzic, ze to byl wypadek. Ale do samolotu RAF, w uznanych kanalach powietrznych, strzelac nie beda. Jest pan bliski sukcesu, niech pan tego nie marnuje z powodu takiego drobiazgu. Niech pan sie zgodzi na te propozycje.
Swoboda popatrzyl na Norwega: wygladal na smiertelnie zmeczonego, jego reakcje byly powolne i ospale.
– Ma pan racje, rzeczywiscie mogliby zestrzelic niemiecki samolot. A co do oferty brytyjskiej, to, prawde mowiac, juz sie zgodzilem.
– No, to ostatnia przeszkoda za nami – Larsen probowal zdobyc sie tym razem na przyjazny usmiech. – Uczcijmy to!
Staly przed nim dwie filizanki kawy, napelnione, gdy Swoboda przebywal poza kabina. Posunal jedna z nich na srodek stolu; Ukrainiec szybko po nia siegnal. I to byl blad, na ktory od dawna czekal Larsen…
Rzucil sie na Swobode przez stol z cala nagromadzona od piecdziesieciu godzin energia rozwscieczonego niedzwiedzia. Terrorysta szarpnal sie do tym, chwycil swoja bron i juz mial jej uzyc, kiedy piesc twarda jak pien drzewa trafila go w lewa skron. Runal wraz z krzeslem na podloge.
Czlowieka mniej sprawnego fizycznie ten cios i upadek moglyby pozbawic przytomnosci. Ale Drake, znacznie mlodszy od Larsena, byl swietnie wytrenowany. Poniewaz nie mogl juz liczyc na rewolwer, ktory w czasie upadku wypadl mu z dloni i polecial gdzies daleko – zerwal sie w sama pore, by golymi rekami bronic sie przed szarza Norwega. Po chwili obaj runeli na ziemie, splatani niczym dwaj zapasnicy posrod szczatkow polamanego krzesla i potluczonych filizanek.
Larsen staral sie wykorzystac swoja wage i sile, Ukrainiec – mlodziencza zrecznosc i szybkosc. Ta ostatnia przewazyla. Wysliznawszy sie z uscisku wielkoluda, Swoboda dopadl drzwi. Niewiele brakowalo, by je otworzyl i uciekl: juz dotykal dlonia klamki, gdy Larsen tygrysim skokiem zwalil go z nog. Kiedy znowu sie podniesli, Norweg znalazl sie miedzy Swoboda a drzwiami. Tym razem Ukrainiec zaatakowal nogami; potezny kopniak w pachwine sprawil, ze Larsen zgial sie wpol, ale natychmiast przyszedl do siebie i ponownie zaatakowal terroryste.
Swoboda nie przypadkiem zmierzal w strone drzwi. Pamietal zapewne, ze kabina jest calkowicie dzwiekoszczelna, i zdawal sobie sprawe, ze nikt z jego kolegow nie slyszy odglosow walki. A walka trwala nadal: mocujac sie, gryzac, tlukac piesciami, kopiac – doturlali sie znowu w okolice stolu. Gdzies tutaj lezal rewolwer, ktory mogl szybko rozstrzygnac sprawe; jeszcze skuteczniej jednak mogl tego dokonac oscylator przytroczony do pasa Swobody – gdyby w czasie zmagan zostal nacisniety, chocby i przypadkowo, czerwony guzik.
W rzeczywistosci walka trwala jeszcze dwie minuty. Larsen zdolal w pewnym momencie uwolnic jedna reke, chwycil Ukrainca za wlosy i trzasnal jego glowa o debowa noge stolu. Swoboda wyprezyl sie gwaltownie, potem bezwladnie osunal sie na podloge. Spod linii wlosow splynela na czolo cienka struzka krwi.
Ciezko dyszac ze zmeczenia Larsen podniosl sie z podlogi i popatrzyl na nieprzytomnego przeciwnika. Potem z wielka ostroznoscia odwiazal od jego pasa oscylator i trzymajac go w lewej dloni szybko podszedl do okna nad burta. Okno bylo zabezpieczone dwiema motylkowymi nakretkami. Zaczal je odkrecac jedna reka, nie wypuszczajac z drugiej morderczego aparaciku. Jedna nakretka zsunela sie juz z gwintu; zabral sie do drugiej. Za kilka sekund otworzy okno i cisnie oscylator daleko ponad stalowym podestem w glebine Morza Polnocnego.
Na podlodze, za jego plecami, reka mlodego terrorysty zaczela skradac sie po dywanie w strone porzuconego rewolweru. Dosieglszy go Swoboda dzwignal sie z trudem na jednym ramieniu, potem czolgajac sie okrazyl stol, ktory zaslanial mu widocznosc. Larsen tymczasem odkrecil druga mutre i wlasnie ciagnal ku sobie mosiezna rame okna – kiedy padl strzal.
W niewielkiej zamknietej przestrzeni kabiny huk byl ogluszajacy. Larsen zatoczyl sie na sciane przy otwartym oknie; spojrzal najpierw na swoja lewa reke, potem na Swobode. Rowniez Ukrainiec wpatrywal sie, jak zahipnotyzowany, w lewa dlon kapitana. Teri pierwszy i jedyny strzal trafil dokladnie w oscylator; w krwawiacej dloni Larsena tkwily odlamki plastiku i metalu. Przez kilka sekund patrzyli na siebie w smiertelnym milczeniu, czekajac na serie eksplozji, ktore beda oznaczaly smierc “Freyi”.
Nic takiego nie nastapilo. Najwidoczniej tepy pocisk roztrzaskal oscylator na kawalki zbyt szybko, aby wzbudzony sygnal zdazyl osiagnac czestotliwosc niezbedna do uruchomienia zapalnikow w bombach.
Ukrainiec podniosl sie powoli. Wstal niepewnie, opierajac sie o stol. Larsen popatrzyl przez chwile na krew kapiaca wciaz z dloni, potem ponownie przeniosl wzrok na chwiejacego sie terroryste.
– Wygralem, panie Swoboda. Wygralem. Nie moze pan juz zniszczyc mojego statku i mojej zalogi.
– To pan o tym wie, kapitanie Larsen – odparl spokojnie czlowiek z pistoletem. – Pan i ja. Ale oni… – wskazal przez otwarte okno na swiatla pozycyjne okretow NATO w gestej ciemnosci przedswitu – oni nie wiedza nic. Gra toczy sie nadal, i to ja ja wygram. Miszkin i Lazariew b e d a w Izraelu.
- Предыдущая
- 96/108
- Следующая