Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 86
- Предыдущая
- 86/108
- Следующая
– Caly system pomp konczy sie w jednym miejscu, w tak zwanym kolektorze – odpowiedzial bez sprzeciwow operator. – Do tego kolektora podlacza sie weze z instalacji brzegowej. Potem otwiera sie glowne zawory w kolektorze i wlacza pompy.
– Jaka jest szybkosc rozladunku?
– Dwadziescia tysiecy ton na godzine. Zeby zachowac rownowage statku, wypompowuje sie jednoczesnie kilka zbiornikow, w roznych punktach kadluba.
Drake wiedzial, ze “Freya” stoi teraz na fali przyplywu; woda wokol niej dryfowala wolno, nie wiecej niz mile na godzine, na polnocny wschod, w strone Wysp Fryzyjskich.
– Otworz zawor tego zbiornika – wskazal na lewa strone statku, na srodokreciu. Pompiarz wahal sie przez chwile, potem usluchal.
– Dobrze – pochwalil Drake. – A teraz, jak dam ci znak, wlaczysz pompy i oproznisz ten zbiornik.
– Do morza? – marynarz nie wierzyl wlasnym uszom.
– Tak, do morza – potwierdzil Drake ze zloscia. – Kanclerz Busch dowie sie nareszcie, co to znaczy presja miedzynarodowej opinii publicznej.
W sobote, 2 kwietnia, kiedy wskazowki zegarow zblizaly sie do dwunastej, cala Europa wstrzymala oddech. Wszyscy byli przekonani, ze terrorysci zgladzili juz – w odwecie za naruszenie przestrzeni powietrznej nad statkiem – jednego marynarza. Teraz, z wybiciem dwunastej, mieli zabic nastepnego albo wylac tysiace ton ropy do morza.
Nimrod, ktory o polnocy zastapil maszyne majora Lathama, tez musial juz – niespelna godzine temu – opuscic sluzbe. Konczylo mu sie paliwo. Na posterunku byl wiec znowu Latham; kamery jego samolotu spokojnym terkotem odmierzaly biegnacy czas.
Major nie wiedzial nawet, ze w tej chwili wiele mil nad nim przesuwa sie szpiegowski satelita Kondor; poprzez siec podobnych aparatow krazacych wokol globu wysylal on do Waszyngtonu nieprzerwany potok obrazow. W Owalnym Gabinecie zmeczony prezydent USA wpatrywal sie w ekran telewizyjny. Spod dolnej ramki obrazu powoli wysunela sie “Freya”, jakby ukryty pod monitorem diabel grozil prezydentowi palcem.
W Londynie wiele waznych osobistosci zebralo sie w sali konferencyjnej Urzedu Premiera przed duzym ekranem, na ktorym widac bylo to, co widzial Nimrod. Juz za piec dwunasta kamery samolotu przeszly na prace ciagla; obraz przesylany byl non stop do systemu Datalink na “Argyllu”, a stad do Whitehall.
Na pokladach “Montcalma”, “Bredy”, “Brunnera”, “Argylla” i “Morana” marynarze z pieciu krajow co chwila podnosili lornetki do oczu. Ich oficerowie wspinali sie najwyzej jak mogli, by wiecej widziec przez swoje teleskopy.
Na fali miedzynarodowej rozglosni radiowej BBC odezwal sie Big Ben. I wtedy w podziemiach Urzedu Premiera, tylko dwiescie jardow od slynnego zegara, ktos wykrzyknal: “Boze, oni leja rope!” W tej samej chwili, trzy tysiace mil stad, dostrzegli to czterej Amerykanie w Owalnym Gabinecie.
Z boku “Freyi”, ze srodka lewej burty, wytryskala kolumna lepkiej, rdzawoczerwonej cieczy. Byla gruba jak tors mezczyzny. Pchana sila poteznych pomp “Freyi”, ropa przewalala sie nad relingiem i trzydziestostopowa kaskada spadala w morze. Zaledwie paru sekund bylo trzeba, by szmaragdowa ton wokol statku zmienila kolor i zmetniala. Powracajac wielkimi bablami z glebiny na powierzchnie, ropa rozlewala sie w coraz wieksza plame; przyplyw rozciagal ja coraz bardziej ku polnocnemu wschodowi.
Po szescdziesieciu minutach pompowanie wody ustalo; zawartosc jednego zbiornika znalazla sie za burta. Wielka plama na morzu przybrala ksztalt jaja, ktorego wezszy koniec wciaz jeszcze trzymal sie kadluba “Freyi”. W koncu jednak cala plama oderwala sie od statku i podryfowala wolno ku Wyspom Fryzyjskim. Morze wciaz bylo spokojne, totez plama nie dzielila sie na czesci, coraz bardziej jednak sie rozciagala. O drugiej, w godzine zaledwie po oproznieniu zbiornika, miala juz dziesiec mil dlugosci i siedem mil szerokosci w najszerszym miejscu.
Kolejny Kondor minal miejsce katastrofy; w Waszyngtonie plama zniknela z ekranu. Poklewski wylaczyl monitor.
– A to tylko piecdziesiata czesc calego ladunku – powiedzial. – Europejczycy wpadna chyba w szal.
Zadzwonil telefon. Benson podniosl sluchawke. Kiedy ja odkladal, jego twarz zdradzala ozywienie.
– W Langley dostali wlasnie wiadomosc z Londynu – powiedzial, zwracajac sie do prezydenta. – Ich czlowiek w Moskwie sygnalizowal, ze ma odpowiedz na nasze pytanie. Twierdzi, ze wie, dlaczego Rudin grozi zerwaniem Traktatu Dublinskiego, w razie gdyby Miszkin i Lazariew wyszli na wolnosc. Teraz leci z ta wiadomoscia osobiscie do -Londynu. Wyladuje za godzine.
Matthews wzruszyl ramionami.
– Wlasciwie to juz nie ma znaczenia, skoro za kilka godzin major Fallon wyruszy ze swoimi nurkami. Choc oczywiscie dobrze jest wiedziec.
– On przekaze to natychmiast Sir Nigelowi, a ten zawiadomi pania Carpenter. Moze poprosi ja pan, zeby skorzystala z goracej linii, jak tylko wiadomosc dotrze do niej? – zasugerowal Benson.
– Rzeczywiscie tak zrobie.
Powiedzial to o osmej rano; w Europie minela wlasnie pierwsza. Andrew Drake, ktory niemal przez cala ostatnia godzine pograzony byl w myslach, postanowil jeszcze raz porozmawiac z brzegiem.
Juz dwadziescia minut pozniej kapitan Larsen wzywal przez radio Kontrole Mozy i prosil o polaczenie z Janem Graylingiem, premierem Holandii. Nie czekal dlugo: Holendrzy juz wczesniej przewidzieli, ze terrorysta bedzie chcial wznowic negocjacje z ich premierem, i byli na to przygotowani.
– Slucham pana, kapitanie Larsen, mowi Jan Grayling – Holender rozmawial z Norwegiem po angielsku.
– Panie premierze, widzial pan zapewne, jak wypompowano dwadziescia tysiecy ton ropy z mojego statku? – spytal Larsen. Lufa pistoletu niemal dotykala jego ucha.
– Tak, to straszne – stwierdzil Grayling.
– Dowodca partyzantow proponuje konferencje.
Echo ostatnich slow kapitana dosc dlugo kolatalo sie w glowie premiera. Grayling popatrzyl niepewnie na dwoch czlonkow rzadu, ktorzy towarzyszyli mu w tej rozmowie.
– Rozumiem – powiedzial, chociaz niczego jeszcze nie rozumial. Chcial po prostu zyskac na czasie. – Jaka to ma byc konferencja?
– Bezposrednie, osobiste spotkanie przedstawicieli krajow nadmorskich i innych zainteresowanych stron – odczytywal Larsen z polozonej przed nim kartki.
Grayling zakryl dlonia mikrofon.
– Ten dran chce rozmawiac! – oznajmil podekscytowany. Potem, znow do telefonu, oswiadczyl: – W imieniu rzadu holenderskiego zgadzam sie byc gospodarzem takiej konferencji. Prosze zawiadomic o tym dowodce partyzantow.
Na mostku “Freyi” Andrij Dracz pokrecil przeczaco glowa. Teraz z kolei on zakryl dlonia mikrofon. Przez chwile naradzal sie z Larsenem.
– Nie na ladzie – odezwal sie w koncu glos Larsena w telefonie. – Tutaj, na morzu. Jak sie nazywa ten brytyjski krazownik?
– “Argyll”.
– Oni maja helikopter – mowil Larsen pod dyktando Drake'a. – Konferencja odbedzie sie na “Argyllu”. O trzeciej po poludniu. Wezmie w niej udzial pan, ambasador niemiecki i dowodcy pieciu okretow NATO. Nikt wiecej.
– Zrozumialem. Czy dowodca partyzantow przybedzie osobiscie? Pytam, bo musze przekonsultowac z Brytyjczykami gwarancje bezpieczenstwa.
Przez chwile nie bylo odpowiedzi.
– Nie – odezwal sie w koncu glos kapitana Larsena. – On wysle swojego przedstawiciela. Za piec trzecia helikopter z “Argylla” bedzie mogl sie zatrzymac nad ladowiskiem “Freyi”, powtarzam: nad ladowiskiem. Zadnych zolnierzy ani komandosow na pokladzie, tylko pilot o operator windy, obaj bez broni. Akcja bedzie obserwowana z mostka. I zadnych kamer. Helikopter zatrzyma sie dwadziescia stop nad pokladem. Operator spusci na linie uprzez i zabierze naszego negocjatora na poklad “Argylla”. Czy to jasne?
– Najzupelniej – odparl Grayling. – A czy moge wiedziec, kto bedzie tym negocjatorem?
– Prosze chwile zaczekac – mikrofon na “Freyi” wylaczyl sie. Larsen skierowal wzrok na Drake'a.
– No, panie Swoboda, jesli nie poleci pan sam, to kogo pan wysle? Drake usmiechnal sie przelotnie.
– Pana – powiedzial. – Mysle, ze pan najlepiej potrafi ich przekonac, ze nie zartuje, ani z zaloga, ani z ladunkiem. I ze moja cierpliwosc ma granice.
W sluchawce telefonu premiera Graylinga znow odezwal sie glos Larsena:
– Poinformowano mnie, ze to ja bede negocjatorem.
Na tym rozmowa sie skonczyla. Grayling spojrzal na zegarek.
– Pierwsza czterdziesci piec – stwierdzil. – Mamy siedemdziesiat piec minut. Wyslijcie po Konrada Yossa smiglowiec, niech laduje jak najblizej jego ambasady. Teraz prosze mnie polaczyc bezposrednio z pania Carpenter.
– Tak jest, panie premierze – odpowiedzial jego osobisty sekretarz i dodal: – Pan Harry Wennerstrom chcialby z panem mowic, jest na linii.
Staremu milionerowi juz w nocy dostarczono do apartamentu na dach “Hiltona” precyzyjna krotkofalowke. Od wielu godzin wlaczona byla na stale na kanale dwudziestym.
– Z pewnoscia poleci pan na “Argylla” smiglowcem – stwierdzil Wennerstrom bez zadnych wstepow. – Bede wdzieczny, jesli zabierze pan ze soba pania Lize Larsen.
– Ale… nie wiem… – zaczal Grayling.
– Zlitujze sie, czlowieku! – huknal Szwed. – Przeciez ci bandyci nigdy sie o tym nie dowiedza. A jesli sprawy nie pojda dobrze, to jest to dla niej moze ostatnia okazja, zeby widziec go zywego.
– Dobrze, niech przyjedzie tutaj najdalej za czterdziesci minut. Startujemy o wpol do trzeciej.
Rozmowe na kanale dwudziestym slyszaly oczywiscie wszystkie sieci wywiadowcze i wiekszosc agencji prasowych. Teraz rozdzwonily sie telefony miedzy Rotterdamem i dziewiecioma stolicami europejskimi. Dalekopis w Bialym Domu nerwowo wystukiwal pilna wiadomosc z Agencji Bezpieczenstwa Narodowego dla prezydenta Matthewsa. Przez trawnik na tylach Whitehall pedzil jak strzala w strone rezydencji premiera goniec z depesza do pani Carpenter. Izraelski ambasador w Bonn, w imieniu swojego premiera, nalegal na kanclerza Buscha, by w trakcie konferencji na “Argyllu” koniecznie dowiedziec sie, czy terrorysci sa, czy tez nie sa Zydami; szef rzadu niemieckiego obiecal to zalatwic.
- Предыдущая
- 86/108
- Следующая