Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 89
- Предыдущая
- 89/108
- Следующая
– Musze niestety zgodzic sie z opinia kapitana Larsena – odezwal sie Grayling. – Rzad holenderski nie zaakceptuje takiej samobojczej akcji.
– Rzad zachodnioniemiecki rowniez nie – przylaczyl sie Voss. Fallon sprobowal ostatniej swojej karty.
– Pan przebywa z nim przez dlugie godziny sam na sam, kapitanie. Czy nie ma pan ochoty go zabic?
– Oczywiscie, mam, ale jesli chce mi pan dac jakas bron, to szkoda fatygi. Po powrocie zostane skrupulatnie zrewidowany, na dlugo zanim zobacze Swobode. Jesli znajda przy mnie bron, zamorduja nastepnego mojego marynarza. Dlatego nic stad ze soba nie wezme. Zadnej broni, zadnej trucizny.
– Obawiam sie, ze ta sprawa jest juz nieaktualna, majorze Fallon – powiedzial cicho Preston. – Rozwiazanie silowe odpada.
Ponownie uniosl sie z krzesla.
– Nie sadze, panowie, abysmy zdolali tutaj duzo wiecej zdzialac. Jesli nie ma dalszych pytan do kapitana Larsena, proponuje, abysmy skontaktowali sie teraz z naszymi rzadami. Dziekuje panu, kapitanie, za panski trud i cierpliwosc. W mojej kajucie jest ktos, kto chcialby jeszcze porozmawiac z panem.
Grobowa cisza zapanowala w mesie, gdy Larsen wyszedl w slad za stewardem, ktory mial byc jego przewodnikiem. Mike Manning obserwowal go z bolem serca. Kleska planow majora Fallona przywracala przerazajaca perspektywe wykonania rozkazu, jaki Manning dostal rano z Waszyngtonu.
Steward otworzyl przed Norwegiem drzwi kajuty komandora Prestona. Liza Larsen oderwala wzrok od iluminatora, za ktorym w oddali majaczyla sylwetka “Freyi”.
– Thor – szepnela. Larsen kopnal pieta drzwi, ktore zamknely sie z trzaskiem. Otworzyl szeroko ramiona i chwycil w objecia biegnaca ku niemu kobiete.
– Witaj, Suselku!
W rezydencji premiera na Downing Street skonczyla sie transmisja z “Argylla”.
– Niech to diabli! – odezwal sie pierwszy Sir Nigel, wyrazajac tym przeklenstwem uczucia wszystkich obecnych.
Pani premier spojrzala na moskiewskiego agenta SIS.
– Jak pan widzi, panie Munro, panskie informacje beda jednak potrzebne. I jesli w najmniejszym chocby stopniu pomoga nam wyjsc z tego impasu, to wasze ryzyko… pana i tego Rosjanina… nie poszlo na marne. A zatem, jak najkrocej: dlaczego Maksym Rudin postapil tak, jak postapil?
– Bo zagrozona jest, jak wszyscy dobrze wiemy, jego supremacja w Politbiurze. Ten stan trwa juz od wielu miesiecy…
– Tak, oczywiscie – przerwala pani Carpenter – ale to dotyczy przeciez wielkiej polityki. Nadmierne ustepstwa wobec Amerykanow w dziedzinie zbrojen: to jest argument, ktorym chce go wykonczyc Wiszniajew.
– Prosze pani, Jefrem Wiszniajew toczy gre o najwyzsza wladze w ZSRR i nie pogardzi zadnym atutem, ktorym moglby zniszczyc Rudina. Jesli nie bedzie konsekwentny, jesli dopusci do podpisania Traktatu Dublinskiego, to w nastepnym tygodniu sam zniknie ze sceny, bedzie zniszczony. Rzecz w tym, ze ci dwaj wiezniowie w Berlinie moga dostarczyc Wiszniajewowi argumentu, ktory przeciagnie jeszcze jednego lub dwoch czlonkow Biura na strone jastrzebi.
– Oni? – zdziwil sie Sir Nigel. – W jaki sposob mogliby mu pomoc?
– Wystarczy, ze zaczna mowic, ze otworza usta. Ze dotra zywi do Izraela i wystapia tam na konferencji prasowej. I skompromituja Zwiazek Radziecki przed opinia swiatowa, a co gorsza – przed wlasna opinia publiczna.
– Skompromituja? Chyba nie tym, ze zabili jednego pilota, o ktorym nikt przedtem nie slyszal? – spytala pani premier.
– Nie, nie tym. Zabojstwo kapitana Rudenki bylo zreszta przypadkowe. Rzecz w tym, ze oni musieli uciec na Zachod, zeby nadac rozglos swojemu rzeczywiscie wielkiemu wyczynowi. Trzydziestego pierwszego pazdziernika zeszlego roku ci dwaj ludzie zastrzelili na ulicy w Kijowie szefa KGB, Jurija Iwanienke.
Irvine i Ferndale podskoczyli jak uzadleni.
– A wiec to tak – mruknal ekspert od spraw radzieckich. – A ja przez caly czas sadzilem, ze Iwanienko, jak to oni mowia, poszedl w odstawke.
– Nie w odstawke, ale do ziemi – ponuro zazartowal Munro. – Oczywiscie Politbiuro zna prawde. Co najmniej jeden, moze nawet dwoch czlonkow frakcji Rudina zagrozilo przejsciem do drugiego obozu, jesli zabojcy unikna kary i osmiesza Zwiazek Radziecki.
– Osmiesza?! Panie Ferndale, czy Rosjanie rzeczywiscie mysla w tych kategoriach?
– Dokladnie tak, madame, i to naprawde ma dla nich wielkie znaczenie – Ferndale, wciaz jeszcze silnie wzburzony tym, co uslyszal, z furia polerowal chusteczka szkla swoich okularow. – W momentach krytycznych, takich na przyklad jak obecny kryzys zywnosciowy, KGB trzyma ludzi w ryzach tylko strachem. Wszystkich, a szczegolnie narody nierosyjskie. Gdyby ten powszechny lek oslabl, gdyby choc w jednej powaznej sprawie KGB okazal sie strachem na wroble, konsekwencje moga byc tragiczne… oczywiscie z punktu widzenia Kremla. Takze za granica, zwlaszcza w Trzecim Swiecie, autorytet Moskwy opiera sie w duzej mierze na przekonaniu, ze kremlowski aparat wladzy jest praktycznie nietykalny, ze nic nie moze mu zagrozic. Totez ci dwaj ludzie rzeczywiscie sa dla Rudina czyms w rodzaju bomby zegarowej. Afera “Freyi” uruchomila zegar i, jesli nic sie nie zmieni, bomba zaraz wybuchnie.
– Ale dlaczego nie mozna bylo po prostu powiedziec kanclerzowi Buschowi o tresci ultimatum Rudina? – spytal Munro. – Kanclerz na pewno by zrozumial, ze Traktat Dublinski, ktory w koncu dotyczy w wielkiej mierze jego kraju, jest wazniejszy niz “Freya”…
– Nie mozna bylo i nadal nie mozna – przerwal Sir Nigel – bo nienaruszalna tajemnica jest nawet to, ze to Rudin jest motorem calej sprawy. Gdyby choc tyle sie wydalo, caly swiat zrozumie, ze tu chodzi o rzeczy znacznie wieksze niz smierc jednego pilota.
– Panowie, wasze rozwazania sa bardzo interesujace, wrecz fascynujace – wlaczyla sie Joan Carpenter – ale nie posuwaja nas ani o krok naprzod w rozwiazaniu naszego problemu. Rudin postawil prezydenta Matthewsa przed piekielnie trudnym wyborem: albo zgodzic sie, aby kanclerz Busch uwolnil Miszkina i Lazariewa, i tym samym utracic swoj traktat, albo zadac zatrzymania tych dwoch ludzi w wiezieniu, i tym samym skazac “Freye”, czyniac sobie przy okazji wrogow w dziesieciu panstwach Europy i narazajac sie na powszechne potepienie.
O ile wiem, prezydent probowal juz jakiegos trzeciego wyjscia. Prosil mianowicie premiera Golena, aby po uwolnieniu “Freyi” na warunkach terrorystow, odeslac tamtych dwoch z powrotem do niemieckiego wiezienia. Czy takie rozwiazanie zadowoliloby pana Rudina? Moze tak, moze nie. Nie ma to juz zadnego znaczenia, bo Benyamin Golen odmowil. Z kolei my probowalismy trzeciego wyjscia: zaatakowac “Freye” i odbic ja. Teraz, jak widac, i to okazalo sie niemozliwe. Obawiam sie zatem, ze nie ma juz zadnych mozliwosci… z wyjatkiem tej, ktora, jak podejrzewamy, szykuja Amerykanie.
– To znaczy? – spytal Munro.
– Zniszczyc statek i jego ladunek ogniem artyleryjskim – wyjasnil Sir Nigel. – Nie mamy na to zadnego dowodu, ale dziala USS “Moran” wymierzone sa prosto we “Freye”.
– A jednak istnieje jeszcze jedno rozwiazanie, ktore zadowoliloby Rudina i zalatwilo sprawe – stwierdzil nagle stanowczym glosem Munro.
– Czy moglby pan to wyjasnic?
Munro spelnil zyczenie pani premier. Mowil przez piec minut; potem zalegla ciezka cisza. Przerwala ja w koncu pani Carpenter.
– To dosyc paskudne rozwiazanie.
– Pani wybaczy, ale tak samo paskudnie postapilem pchajac mojego agenta w lapy KGB – odparl zimno Munro. Ferndale spiorunowal go wzrokiem.
– Czy dysponujemy takimi… piekielnymi rekwizytami? – pani Carpenter zwrocila sie z tym pytaniem do Sir Nigela. Ten z uwaga studiowal ksztalt swoich paznokci.
– Sadze, ze nasi specjalisci moga sie o to postarac – baknal niewyraznie.
Nagle na pania premier splynelo zbawcze olsnienie.
– Dobry Boze! – westchnela z ulga. – Przeciez to w ogole nie jest moj problem. To problem prezydenta Matthewsa. Mysle, ze trzeba mu jak najpredzej przekazac te sugestie. Ale, oczywiscie, w cztery oczy… Panie Munro, czy zgodzilby sie pan osobiscie realizowac ten plan do konca?
– Tak, bez skrupulow – odparl stanowczo Munro. W jego myslach wciaz dominowal obraz Walentyny wychodzacej na ulice i mezczyzn w szarych prochowcach, ktorzy na nia czekali.
– Mamy malo czasu – kontynuowala pani Carpenter. – Sir Nigel, czy jest jakis sposob, zeby dotrzec do Waszyngtonu jeszcze dzisiaj?
– O piatej startuje Concorde. To nowa linia, do Bostonu. Ale mysle, ze na specjalne zyczenie prezydenta mozna by skierowac samolot do Waszyngtonu.
Pani Carpenter spojrzala na zegarek. Byla czwarta po poludniu.
– No to w droge, panie Munro. Przekaze prezydentowi Matthewsowi nowiny, ktore przywiozl pan z Moskwy, i poprosze, aby pana przyjal. Przedstawi mu pan osobiscie te swoja makabryczna propozycje. Jesli oczywiscie udzieli panu tak naglej audiencji…
Piec minut po wejsciu meza do kabiny Liza Larsen wciaz jeszcze kurczowo sciskala jego dlon. On pytal ja o dom, o dzieci. Wszystko w porzadku – odpowiadala – rozmawiala z nimi dwie godziny temu; jest sobota, dzien bez szkoly, sa wiec w domu, to znaczy u Dahla. Na pewno niczego im nie brakuje – ciagnela. – Teraz pewnie pojechaly do Bogneset, trzeba przeciez nakarmic kroliki…
Te pogodne rodzinne plotki nie mogly jednak trwac dlugo.
– Thor, jak to sie skonczy? – spytala nagle.
– Nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego Niemcy nie chca uwolnic tamtych dwoch ludzi. Ani dlaczego Amerykanie nie zgadzaja sie na to. Siedze tu z premierami i ambasadorami, i oni tez nie potrafia mi tego powiedziec.
– A jesli tamtych dwoch nie wypuszcza, czy on… zrobi to?
– Byc moze – odparl Thor po namysle. – Przynajmniej bedzie probowal. Jesli tak, to ja sprobuje mu przeszkodzic. Musze.
– A ci wszyscy wspaniali kapitanowie tutaj… dlaczego nie chca ci pomoc?
– Nie moga, Suselku. Nikt nie moze mi pomoc. Musze to zrobic sam.
– Nie ufam temu Amerykaninowi – szepnela. – Widzialam go, kiedy przylecielismy tutaj z panem Graylingiem. Nie patrzyl mi w oczy.
- Предыдущая
- 89/108
- Следующая