Diabelska Alternatywa - Forsyth Frederick - Страница 90
- Предыдущая
- 90/108
- Следующая
– Mnie tez nie. Widzisz, podejrzewam, ze on ma rozkaz… spalenia “Freyi”
– Nie! – krzyknela glosno. – Nie moze tego zrobic! Nie zgodzi sie spalic zywcem niewinnych ludzi!
– Zrobi to, jesli mu kaza. Pewnosci nie mam, ale tak sadze. W kazdym razie dziala jego okretu juz sa skierowane w nasza strone. Moze to tylko na postrach. Ale jesli Amerykanie dojda do wniosku, ze musza to zrobic, on to wykona. Widzisz, spalenie od razu calego ladunku bardzo zmniejszyloby szkody ekologiczne.
Zadrzala i przytulila sie do niego. Zaczela plakac.
– Nienawidze go! – wybuchnela.
Larsen poglaskal jej wlosy, mala glowa niemal calkiem skryla sie pod jego potezna dlonia.
– Nie jego powinnas nienawidzic. On ma po prostu takie rozkazy.
Wszyscy tutaj wykonuja tylko rozkazy. Musza robic to, co im kaza inni – gdzies daleko, w gabinetach Europy i Ameryki.
– Nie dbam o to. Nienawidze ich wszystkich! Usmiechnal sie i jeszcze raz pogladzil ja po glowie.
– Zrob cos dla mnie, Suselku.
– Co?
– Wroc do domu, do Alesund. Nie siedz tutaj. Zajmij sie Kurtem i Kristina. I niech dom bedzie gotow na moj powrot. Bo jak tylko to sie skonczy, przyjade do domu. Mozesz byc pewna.
– Jedz juz teraz, ze mna!
– Wiesz przeciez, ze nie moge – spojrzal na zegarek. – Musze juz isc, pora wracac na statek.
– Nie idz tam! – blagala. – Zabija cie…
– To moj statek – odpowiedzial, lagodnie uwalniajac sie z jej objec. – I moja zaloga. Ty przeciez wiesz, ze musze tam wrocic.
Delikatnie posadzil ja w glebokim fotelu komandora Prestona.
Tymczasem w Londynie samochod wiozacy Adama Munro z piskiem opon wyskoczyl z Downing Street, minal zwykly w tym miejscu tlumek gapiow, ciekawych, jak tez wygladaja w dobie kryzysu mozni tego swiata, i przez pobliski plac Parlamentu pomknal w strone Cromwell Road i autostrady wiodacej do Heathrow.
Piec minut pozniej dwaj marynarze krolewskiej floty wojennej, walczac z wiatrem wywolanym poteznymi smiglami Wessexa, dopinali klamry uprzezy, w ktorej Thor Larsen poszybowac mial z powrotem na swoj statek. Komandor Preston, szesciu jego oficerow i czterech dowodcow okretow NATO stalo w rownym szeregu kilkanascie jardow dalej. Wessex wolno uniosl sie w gore.
– Panowie! – padla komenda Prestona. Jedenascie dloni unioslo sie ku czapkom w rownoczesnym salucie.
Mike Manning patrzyl, jak helikopter unosi brodatego marynarza coraz wyzej i dalej. Ale mimo duzej juz odleglosci, widzial wyraznie, ze Norweg patrzy na niego, tylko na niego.
Wiec on wie – pomyslal Manning z przerazeniem. – Boze milosierny, on wszystko wie!
Thor Larsen wszedl w drzwi swojej wlasnej kajuty, czujac na karku lufe pistoletu maszynowego. Swoboda siedzial na tym samym krzesle co przedtem. Larsena zaprowadzono na przeciwlegly koniec dlugiego stolu.
– Uwierzyli panu? – spytal Ukrainiec.
– Tak, uwierzyli. I mial pan racje: rzeczywiscie szykowali podwodny atak po zmroku. Teraz odwolali te akcje.
– No jasne – parsknal Drake. – Gdyby rzeczywiscie chcieli to zrobic, nacisnalbym guzik bez zastanawiania sie, czy to samobojstwo czy nie. Po prostu nie mialbym juz wyboru.
Za dziesiec dwunasta prezydent Matthews odlozyl sluchawke telefonu, ktory przez ostatnie pietnascie minut laczyl Bialy Dom z rezydencja premiera w Londynie, i popatrzyl pytajaco na swoich trzech doradcow.
– A wiec tak – powiedzial. – Brytyjczycy zrezygnowali z ataku. Jeszcze jedna nasza szanse diabli wzieli. Nie zostaje juz chyba nic innego, jak rozwalic statek… zanim tamci to zrobia. Czy ten okret jest juz na miejscu?
– Jest na swojej pozycji. Dziala zaladowane i zaprogramowane – potwierdzil Poklewski.
– Chyba ze ten Munro ma jakis dobry pomysl – wtracil Benson. – Przyjmie go pan, panie prezydencie?
– Bob, przyjalbym samego diabla, gdyby powiedzial, ze potrafi mnie z tego wyciagnac.
– Jednego przynajmniej mozemy juz byc pewni – odezwal sie Lawrence. – Maksym Rudin nie zwariowal. Postapil tak, jak musial postapic w tej sytuacji. W grze przeciwko Wiszniajewowi on rowniez nie ma juz mocnych kart. A swoja droga ciekaw jestem, jak, u diabla, tym dwom chlopakom udalo sie zastrzelic samego Iwanienke?
– Z pewnoscia pomogl im ten, ktory teraz dowodzi ta banda na “Freyi” – Benson mial gotowa odpowiedz. – Chetnie dostalbym tego Swobode w swoje rece.
– Niewatpliwie zatluklby go pan na miejscu – skrzywil sie z niesmakiem Lawrence.
– Nic podobnego. Zwerbowalbym go. Jest twardy, pomyslowy i bezlitosny. I potrafi grac tak, ze dziesiec rzadow europejskich tanczy wokol niego jak marionetki.
W Waszyngtonie bylo poludnie, w Londynie juz piata, kiedy rejsowy Concorde oderwal swe bocianie nogi od betonu lotniska Heathrow, wyprostowal zalosnie dotad zwisajacy dziob ku niebu i przekroczywszy bariere dzwieku pognal za zachodzacym sloncem. Naruszono tym samym – na polecenie Downing Street – zwykle zasady, nie dopuszczajace tworzenia fali uderzeniowej nad terenami zamieszkanymi. Niemal natychmiast po starcie potezne silniki Olympus osiagnely pelna sile ciagu – 150 tysiecy funtow – i cisnely smukla, srebrzysta strzale wprost do stratosfery.
Kapitan ocenial przelot do Waszyngtonu na trzy godziny – dwie godziny szybciej od slonca. W polowie drogi nad Atlantykiem poinformowal swoich pasazerow (wszyscy mieli bilety do Bostonu), ze “po drodze” bedzie musial, niestety, wyladowac na chwile na lotnisku im. Dullesa w Waszyngtonie. Wytlumaczyl to, jak zwykle w takich przypadkach, zagadkowymi “wzgledami technicznymi”.
W zachodniej Europie byla siodma, ale w Moskwie juz dziewiata, kiedy Jefrem Wiszniajew doczekal sie wreszcie osobistego – i niewatpliwie niezwyklego, zwazywszy chocby na pore – spotkania z Maksymem Rudinem, spotkania, ktorego z uporem domagal sie juz od rana. Stary dyktator zgodzil sie przyjac glownego ideologa Partii w sali obrad Biura Politycznego, na trzecim pietrze budynku Arsenalu. Wiszniajew przyjechal z nie zapowiedziana obstawa: byl z nim marszalek Nikolaj Kierenski. Ale i Rudin nie byl sam: w sali obrad czekali juz Dymitr Rykow i Wasyl Pietrow.
– Widze, ze malo kto rozkoszuje sie piekna wiosenna pogoda na wsi – stwierdzil z przekasem Wiszniajew.
Rudin wzruszyl lekcewazaco ramionami.
– Wlasnie podejmowalem kolacja dwu przyjaciol. A co was, towarzysze, sprowadza na Kreml o tak poznej godzinie?
W sali obrad nie bylo tym razem ani sekretarek, ani straznikow. Bylo tylko pieciu bossow mafii rzadzacej supermocarstwem. Ich gniewne spojrzenia krzyzowaly sie pod zawieszonymi wysoko kulistymi lampami.
– Zdrada! – warknal Wiszniajew. – Zdrada, towarzyszu sekretarzu generalny!
Zapadla cisza, zlowieszcza i grozna.
– Kto zdradzil? – spytal spokojnie Rudin.
Wiszniajew przechylil sie gwaltownie przez stol, tak ze jego twarz znalazla sie blisko twarzy Rudina.
– Ci dwaj parszywi Zydzi ze Lwowa – syknal. – Ci dwaj, ktorzy siedza teraz w Berlinie. Ci sami, ktorych uwolnienia domaga sie banda mordercow na Morzu Polnocnym. Miszkin i Lazariew!
– To prawda – zaczal ostroznie Rudin – zabojstwo kapitana Rudenki z Aeroflotu stanowi niewatpliwie…
– A czy nie jest to prawda – przerwal Wiszniajew tonem pogrozki – ze ci sami dwaj mordercy zabili Jurija Iwanienke?
Rudin chetnie popatrzylby teraz na miny Rykowa i Pietrowa. Zrozumial, ze stalo sie cos zlego: ktos z ciasnego kregu wtajemniczonych puscil farbe.
Pietrow zagryzl wargi. Rowniez on, nadzorujacy teraz KGB z pomoca generala Obrazcowa, dobrze wiedzial, ze grono ludzi znajacych prawde jest w istocie bardzo, bardzo waskie. Osobiscie byl juz pewien, ze tym, ktory sypnal, musial byc pulkownik Kukuszkin. Czlowiek, ktory najpierw nie zdolal ochronic przed zamachem swego szefa, a pozniej nie umial zlikwidowac jego mordercow. Teraz probowal ratowac swoja kariere, a moze nawet zycie – zmieniajac oboz i stawiajac na Wiszniajewa.
– Owszem, dopuszczamy taka mozliwosc – odpowiedzial wreszcie Rudin – ale nie ma na to dowodow.
– A ja sadze, ze dowody sa! – huknal Wiszniajew. – Sa dowody, ze to wlasnie ci dwaj ludzie zamordowali naszego drogiego towarzysza, Jurija Iwanienke. I za to ich scigamy.
Rudin przypomnial sobie natychmiast niedawne czasy, kiedy Wiszniajew – gdyby tylko mogl – utopilby “drogiego towarzysza Iwanienke” w lyzce wody. Ale odpowiedzial rzeczowo:
– To nie ma nic do rzeczy. Juz zabojstwo kapitana Rudenki jest zbrodnia, ktora musimy przykladnie ukarac, i zrobimy to, chocby w wiezieniu w Berlinie.
– Watpie – odparl Wiszniajew, dobrze symulujac oburzenie. – Wyglada raczej na to, ze Niemcy ich uwolnia i wysla do Izraela. Zachod jest slaby i bojazliwy, nie bedzie sie dlugo opieral terrorystom. A jesli ci dwaj bandyci dotra zywi do Izraela, zaczna mowic! I mysle… naprawde tak mysle, kochani towarzysze… ze wszyscy tu dobrze wiemy, co oni powiedza.
– Czego wlasciwie chcecie? – spytal zimno Rudin. Wiszniajew wstal. Podniosl sie rowniez, idac za jego przykladem, marszalek Kierenski.
– Domagam sie – oswiadczyl pompatycznie Wiszniajew – zwolania nadzwyczajnego zebrania Biura. Tu, w tej sali, jutro wieczorem o dziewiatej. W sprawie najwyzszej panstwowej wagi. Mam do tego prawo, nieprawdaz, towarzyszu sekretarzu generalny?
Srebrna grzywa Rudina pochylila sie wolno do przodu. Popatrzyl na Wiszniajewa spode lba.
– Tak – mruknal – macie takie prawo.
– A zatem do jutra, o tej samej porze – warknal po wojskowemu glowny ideolog i sztywno, jakby kij polknal, wyszedl z sali. Za nim, jak cien, marszalek Kierenski.
Rudin odwrocil twarz do Pietrowa.
– Pulkownik Kukuszkin? – upewnil sie.
– Na to wyglada. Tak czy inaczej, Wiszniajew juz wie.
– Nie ma zadnej mozliwosci zlikwidowania tych dwoch w Moabicie? Pietrow pokrecil przeczaco glowa.
– W kazdym razie nie do jutra. Nie zdazymy zmontowac nowej akcji, z nowym wykonawca. Moze jest jakis sposob sklonienia Zachodu, zeby ich w ogole nie wypuszczac z wiezienia?
- Предыдущая
- 90/108
- Следующая